Obozy zagłady ludlości Śląska i Pomorza w PRLu |
WIEĹťA WIDOKOWA JAGODA
Obozy zagłady w PRLu
Wczoraj byłem z matką na smutnej uroczystości rodzinnej zwanej pogrzebem i jak to przy takiej okazji starsi zaczęli wspominać. To co usłyszałem wprawiło mnie w osłupienie i przerażenie. Wszyscy słyszeli o obozach koncentracyjnych w których mordowano Polaków, Żydów i inne narodowości, ale czy ktokolwiek z was słyszał o mordowaniu ludności Pomorza i Śląska narodowości niemieckiej, śląskiej i kaszubskiej przez Polaków i Ruskich w obozach w Łambinowice na Śląsku Opolskim, Zgoda na Górnym Śląsku czy Potulice pod Bydgoszczą ? Kiedyś, będąc dzieckiem coś o tym słyszałem, ale to co wczoraj usłyszałem to był horror. Moja babka i prababka zginęły w obozie w Potulicach, a moja matka po wojnie została sierotą bez ojca i matki. Dziadka zabili Niemcy bo był zbyt polski, a babkę Polacy bo zbyt niemiecka. To co się działo w tych obozach to był sadyzm i zezwierzęcenie w czystej postaci. Rozcinanie piłą kobiety w ciąży aby zobaczyć co ma w środku, kazanie stać kobietom w dole z wapnem przez całą noc tak aby mięso odchodziło od kości (moja babka tak spędziła noc), po głodzenie ludzi którzy padali z głodu jak muchy. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to ze mordowano swoich sąsiadów, znajomych którzy nigdy nie byli dla Niemców, Niemcami a dla Polaków, Polakami, to byli tylko Pomorzanie, Kaszubi, Ślązacy którzy mieli pecha że urodzili się, żyli i umierali na tych ziemiach. Sądzę że warto o takich historiach pamiętać i nie dać zapomnieć. Zapraszam do dyskusji
Żaden taki obóz o którym mówisz nie mógł powstać bez wiedzy i zgody NKWD oraz UB w którym prym wiedli żydzi. W tym samym czasie mordowano tez Polaków w takich obozach jak Jaworzno itp. A tu masz coś o tych obozach coś napisał i kto oraz za co tam siedział.
Komunistyczny obóz pracy dla zakonnic
Położona na południowy zachód od Szamotuł wielkopolska miejscowość Otorowo jest świadkiem jak komunistyczny system totalitarny rozprawiał się z wszelkimi przejawami religijności, zwłaszcza tej zinstytucjonalizowanej jakim są zakony. W 1950 r. piewcy stalinizmu na Węgrzech i ówczesnej Czechosłowacji zgromadzili osoby konsekrowane w obozach pracy i zakazali jakiejkolwiek działalności. W Polsce, gdzie Kościół był potężniejszy, likwidację zakonów miano przeprowadzić etapowo. Jako pierwsze wysiedlono siostry śląskie, którym władze zarzucały rewizjonizm i niemieckość oraz wspieranie zbrojnego podziemia niemieckiego (Wehrwolf) na Dolnym Śląsku. Wymyślony pretekst, nie mający odzwierciedlenia w rzeczywistości, miał społeczeństwu dać negatywny obraz zakonnic z likwidowanych klasztorów. Akcja o kryptonimie +2 zaczęła się latem 1954 r. Największe rozmiary przybrała w sierpniu, kiedy przygotowano obozy pracy w byłych klasztorach: benedyktynek w Staniątkach (obóz Staniątki I), służebniczek starowiejskich (obóz Staniątki II), sercanów w Stadnikach, reformatów w Wieliczce, pasterek w Dębowej Łące i urszulanek szarych w Otorowie.
Do obozów zwieziono setki zakonnic z terenów województw: stalinogrodzkiego (tj. katowickiego; Katowice przemianowano na Stalinogród - przyp. red.), opolskiego i wrocławskiego. Były to siostry ze zgromadzeń: elżbietanek, boromeuszek, szkolnych Notre-Dame, sercanek, Bożego Serca Jezusa, franciszkanek szpitalnych, franciszkanek od Pokuty (jedyne prawdziwe Niemki, a raczej Austriaczki), franciszkanek z Krzyżanowic, służebniczek śląskich, jadwiżanek i marianek. Zakonnice przewieziono najpierw do obozów przejściowych (np. w Krzeszowie), by następnie rozparcelować je do obozów w Małopolsce, Wielkopolsce i na Pomorzu. Zmuszane do niewolniczej pracy, egzystencji w głodzie, poddawane torturom psychicznym. Zakonnice przebywały w tragicznych warunkach - brakowało wszystkiego: jedzenia, wody, łóżek… Siostry były przesłuchiwane przez wiele godzin, wywierano na nie naciski (szczególnie na młode), aby wystąpiły z zakonu. Stale też siostry inwigilowano i szpiegowano. Utrudniano im na wiele sposobów życie modlitewne. Przez długie miesiące zakonnice znajdowały się w ścisłej izolacji i pilnowali je uzbrojeni funkcjonariusze UB. W tomy więc można by układać dokumentację obozowej rzeczywistości. Zatem skupimy się jedynie na wycinku i naszkicujemy losy jednego śląskiego zgromadzenia, sióstr Maryi Niepokalanej, zwanych potocznie mariankami, które zajmowały się pracą wśród dziewcząt oraz pracowały w szpitalach, ośrodkach zdrowia, domach opieki, sierocińcach, przedszkolach, a także w parafiach. Marianki na Śląsku posiadały trzy prowincje: polską (katowicką), wrocławską i branicką. Od 1945 r. stopniowo traciły kolejne klasztory, a spora część zakonnic została uznana za Niemki i musiały one opuścić terytorium Polski. Preludium do rozprawy z mariankami stanowiło zamknięcie przez komunistów 3 sierpnia 1954 r. 19 domów w prowincjach, wrocławskiej i branickiej. 5 sierpnia, w święto Matki Bożej Śnieżnej, ponad 150 marianek wraz z prowincjalną wrocławską matką Ancillą Wycisk zostało aresztowanych przez UB i nagle wywiezionych. Siostry najbardziej obawiały się wywózki na Sybir, która wówczas dotykała Ślązaków. Po wielogodzinnej podróży autobusami o szczelnie zasłoniętych, zamkniętych oknach i pod eskortą, wycieńczone siostry dotarły do Otorowa. Tam je zakwaterowano w klasztorze odebranym wcześniej urszulankom Serca Jezusa Konającego. Po kilku dniach dopiero przywieziono ich meble i rzeczy osobiste. Wiele z nich padło łupem ubeckich złodziei, inne zniszczyły się w transporcie. Od świtu po zmrok siostry ciężko pracowały w systemie zmianowym przy szyciu oraz w polu. Praca była ponad siły, brygadzistki szykanowały pracownice, które po znojnym dniu dostawały głodowe racje żywnościowe i układały się do snu w przepełnionych pomieszczeniach. Zakonnice często wzywane były na wielogodzinne przesłuchania, podczas których wywierano na nich presję psychiczną. Namawiano je do wystąpienia i oferowano dostatni byt, pracę i mieszkanie. Żadna z sióstr nie skorzystała z oferty, ani nie dała się wciągnąć do inwigilacji. Dopiero po długim czasie, gdy zelżał obozowy dryl, zakonnice mogły przyjmować paczki z zewnątrz. Także rodziny zaczęły odwiedzać siostry. Przez cały okres w obozie, mariankami pod względem duchowym opiekowało się dwóch kapłanów: dawny kapelan urszulanek ks. Kazimierz Skok i kapelan biskupa katowickiego Stanisława Adamskiego, ks. Stanisław Szymecki. Sprawowali oni dla sióstr Msze św. i nabożeństwa. Spowiadali je oraz asystowali przy składanych profesjach zakonnych. Stosunek okolicznej ludności do zakonnic początkowo był wrogi, gdyż komuniści poinformowali ją, iż to są Niemki, rewizjonistki, które uprawiały antypolską dywersję. Kłamstwo jednak szybko się wydało i ludzie odkryli, że siostry mówią po polsku. Pospieszyli im też na miarę swych możliwości z pomocą. W 1956 r. w Polsce miała miejsce chwilowa odwilż, więc zlikwidowano obozy pracy i zakonnice stopniowo mogły wracać na wolność, nie zawsze jednak do swoich klasztorów, bo tylko część z nich im zwrócono. Grupa sióstr, zniechęcona doświadczeniami komunizmu, zdecydowała się na emigrację do Niemiec, większość jednak na nowo podjęła na Śląsku gorliwą służbę Bożą. Dokumentując martyrologium narodu polskiego należy koniecznie pamiętać o cierpieniach Ślązaków i śląskich zakonnic. Ich cierpienia wpisują się w katalog zbrodni komunistycznych, które wciąż są “wybielane” przez środowiska lewicowe. Dlatego tym pieczołowiciej pielęgnujmy pamięć o ofiarach czasów zniewolenia.
Piotr Stefaniak
Ale mi chodzi o zezwierzęcenie jakie tam panowało. Babki siostra która przeżyła Potulice do śmierci bała się komukolwiek obcemu o tym mówić. Ja raz słyszałem z jej ust zapewne okrojoną historię, którą odważyła się wyjawić dopiero po upadku komuny w 1991 roku, ale strach pozostał. W ubiegłym roku została wezwana do IPNu który bada tą sprawę i podczas przesłuchania przez prokuratorów powiedziała że w zasadzie to było tam spoko, starach pozostał do końca życia i zapewne w wielu tych ludziach którzy to piekło przeżyli do końca życia tak pozostanie. W momencie kiedy opuszczali obozy zostawali pouczeni że jeśli cokolwiek opowiedzą o tym co tam się działo to zginą oni i ich najbliższa rodzina, a strach musiał być olbrzymi skoro najbliższym opowiedziała dopiero po upadku komuny a do śmierci bała się opowiedzieć to co tam przeżyła i widziała osobom trzecim.
Ripo nie zmieniaj i nie rozmydlaj tamatu bo mnie wkurwisz
ale czy ktokolwiek z was słyszał o mordowaniu ludności Pomorza i Śląska narodowości niemieckiej, śląskiej i kaszubskiej przez Polaków i Ruskich w obozach w Łambinowice na Śląsku Opolskim, Zgoda na Górnym Śląsku czy Potulice pod Bydgoszczą Słyszałem. Mój nauczyciel historii ma wycinki prasowe i relacje na ten temat, jutro w szkole pogadam, to mi zeskanuje i tu wrzuce.
herrbert każdy kto się trochę interesuje powojenną historią Polski zna ten temat..dość dużo herrbert się o tym pisze od lat 90tych w "karcie"
O Zgodzie i Łambinowicach (czy też Jaworznie) to u nas się gada już od dawna, za to właśnie niby ścigano Morela. Ale o tym obozie w Potulicach to przyznam, że nie słyszałem nigdy. Jeśli chodzi o Łambinowice to kiedyś nawet były różne akcje pod domem Gęborskiego, który tam robił za komendanta. Pamiętam jaki rejwach podniosła Wybiorcza, żeby dziadka w spokoju zostawić bo coś tam i chuj, że miał zabawy typu spalić żywcem cały barak więźniów itp. Nawet jakaś sprawa z tego wynikła, ale ze względu na stan zdrowia, jak w gazecie nakazali, umorzona. Oprócz tego skurwysyn był zamieszany w skazanie jakiegoś partyzanta NSZ, ale szczegółów nie pamiętam. Możliwe, że jeszcze żyje.
Ja raz słyszałem z jej ust zapewne okrojoną historię, którą odważyła się wyjawić dopiero po upadku komuny w 1991 roku, ale strach pozostał. Komuniści nie byli Polakami ani katolikami ani nawet się nimi nie czuli. Przypomnę tylko że na komunistów oraz ludzi im sprzyjających została nałożona ekskomunika przez papieża Piusa XII.
Co do ludzkiego strachu jest to naturalny odruch wywołany traumatycznymi przeżyciami . Tak mają wszyscy którzy przeżyli rzeźnię czy to ludzie ocaleni z Auschwitz czy ukraińskiego ludobójstwa. Chodzi mi tez o to że komuniści mordowali nie tylko ludność tą czy tamtą ale dokładnie wszystkich i chyba najwięcej w Polsce wymordowali Polaków.
Komuniści nie byli Polakami ani katolikami ani nawet się nimi nie czuli. To. co piszesz działa w dwie strony.
Słyszałem co nie co o tych obozach ale nigdy ze byly one obozami zaglady. Raczej rzadko sie o tym mowi.
PS Tak riposter, w Auschwitz nie mordowali niemcy tylko nazisci, na wschodzie nie zabijali Ukraincy tylko nacjonalisci. W tych obozach nie Polacy czy Ruscy tylko komunisci. Tylko jak zydzi zabijaja to zydzi a nie wyznawcy jakiejs ideologii. To juz jest smieszne
Ripo, zapewniam Cię że w większości byli to Polacy, a często nawet sąsiedzi którzy zostawali członkami MO, i powodowani przyziemną zawiścią lub chęcią przejęcia gospodarstwa, mieszkania albo przyziemnej zemsty dokonywali tak okrutnych i podłych czynów. To co ty piszesz to jest to samo co próba wybielania Niemców nazywając zbrodniarzy beznarodowymi nazistami a nie tak jak było faktycznie Niemcami.
To co ty piszesz to jest to samo co próba wybielania Niemców nazywając zbrodniarzy beznarodowymi nazistami a nie tak jak było faktycznie Niemcami. Ale ja wam ino mówię że oni nie chcieli Polski lecz utworzyć republikę rad, a najwięcej wymordowali Polaków.
Ripo, zapewniam Cię że w większości byli to Polacy, a często nawet sąsiedzi którzy zostawali członkami MO, i powodowani przyziemną zawiścią lub chęcią przejęcia gospodarstwa, mieszkania albo przyziemnej zemsty dokonywali tak okrutnych i podłych czynów. To co ty piszesz to jest to samo co próba wybielania Niemców nazywając zbrodniarzy beznarodowymi nazistami a nie tak jak było faktycznie Niemcami.
Moim skromnym zdaniem to trochę inna sytuacja bo cała ideo nazi opierała się na narodzie, a czerqwoni wprost przeciwnie - internacjonalizm, równosć braterswo i tym podobne pierdoł. Co nie zmienia faktu że zabijali Polacy, Rosjanioe, Niemcy czy Słowacy którzy byli równocześnie kom,uchami, faszystami czy huj wie kim jeszcze.
ps
Ripo nie zmieniaj i nie rozmydlaj tamatu bo mnie wkurwisz
miszcz
PS Tak riposter, w Auschwitz nie mordowali niemcy tylko nazisci, na wschodzie nie zabijali Ukraincy tylko nacjonalisci. W tych obozach nie Polacy czy Ruscy tylko komunisci. Tylko jak zydzi zabijaja to zydzi a nie wyznawcy jakiejs ideologii. To juz jest smieszne
Różnica jest zupełnie oczywista. Polscy komuniści byli wrogami narodu polskiego i polskich patriotów. Naziści i nacjonaliści działali w imię swoich narodowych interesów.
Ty rozumiesz co napisałeś ?
Jasne, wszyscy kochali Hitlera nawet Ślązacy i Pomorzanie, a te płaczące niewiasty i dzieci po śmierci Stalina to zapewne bajki. Weź się ogarnij i nazwij zło złem a nie szukasz wytłumaczenia aby wybielić Polaków którzy wcale bez winy nie są. Jak masz wątpliwości to porozmawiaj sobie z ludzmi którzy to przeszli na Śląsku albo na Pomorzu. Oni doskonale znali swoich oprawców którzy często byli ich sąsiadami. A kobiety i dzieci które zginęły w tych obozach to zapewne byli ukryci naziole których rozszyfrowano po znaku pod pachą
To co wyczyniali ruscy na tych ziemiach to inna bajka, o której można by osobny rozdział napisać. Gwałty, morderstwa, grabieże i zsyłka ludzi na Ural skąd wielu nigdy nie wróciło, a wszystko to tylko dlatego że urodzili się, mieszkali i żyli nie tam gdzie trzeba.
Jak tak na to dzisiaj spojrzeć to chyba za mało zrobili porządków jak choćby na takim śląsku opolskim.
To ty widocznie nie zrozumiałeś co napisałem, po raz kolejny zresztą.
Mało było folksdojczów ?
A słyszałeś o automatycznie nadawanej grupie narodowościowej na tych terenach nawet czystym rasowo Polakom ?
Tak dla rozjaśnienia obrazu jeden z mojej rodziny o czysto polskim nazwisku wylądował pod Stalingradem a drugi o niemiecko brzmiącym walczył w polskiej armii. Zgadnij który z nich był ochotnikiem
Po II wojnie do szeregu więzień w Polsce komuniści dołączyli blisko trzysta obozów. Jednym z nich, stawiającym sobie za zadanie wychowanie ludzi oddanych PRL, był eksperymentalny obóz dla młodzieży w Jaworznie.
Nad projektem eksperymentu w Ministerstwie BP pracowano od końca lat czterdziestych. Punktem wyjścia była stosowana w ZSRS metoda makarenkowska. Jej podstawę stanowiła niewolnicza praca i ciągła indoktrynacja. Nad polską wersją idei Makarenki pracowali towarzysze i towarzyszki z MBP i aktywu partyjnego. Między innymi profesorowie Aleksander Lewin, Anatol Akerman, Bronisława Adelis, Maria Glazer. ( Same "polskie" nazwiska)
"Jestem Żydem, cała moja rodzina zginęła, przeszedłem Oświęcim, ale Oświęcim był niczym w porównaniu z tym, co tu przeżyjecie. [...] W tym obozie nie będziecie rozstrzeliwani tak, jak to robili Niemcy, tu się zdechnie" - tak Salomon Morel, komendant obozu w Świętochłowicach, przedstawiał się nowym więźniom. Dziś żyje spokojnie w Izraelu. Już odwalił kitę !
Komendant Morel
Komendant Morel mówił prawdę o obozie, nie mówił jednak całej prawdy o sobie. Nie był bowiem więźniem Oświęcimia. Część jego rodziny zabili Niemcy, ale najstarszy brat Izaak, z którym wstąpił do partyzantki GL, zginął w walce z oddziałem NSZ pod Lublinem w 1943 roku.
Morel już w 1944 roku organizował jednostki MO w Lublinie, pracował w służbie więziennej na zamku lubelskim, gdzie więziono akowców. W lutym 1945 roku został komendantem obozu w Świętochłowicach. Obóz ten był jednym z licznych po wojnie miejsc odosobnienia dla Niemców, folksdojczów, członków organizacji hitlerowskich, a także innych osób uznawanych za wrogów nowej władzy i ustroju komunistycznego. Szczególnie gorliwie przystąpiono do organizowania obozu na Śląsku.
Sytuacja ludnościowa pogranicznego Śląska zawsze była skomplikowana. Ksiądz Emil Szramek nazwał przed wojną Ślązaków ludźmi o "charakterze granicznym", nie mającymi wyraźnej świadomości narodowej. Zarówno Niemcy w czasie okupacji, jak i późniejsze władze komunistyczne żądali jasnych deklaracji przynależności narodowej i nie liczyli się ze skomplikowaną sytuacją pogranicza.
Podczas dwóch akcji rejestracji ludności śląskiej w 1939 i 1941 roku - ze względów raczej pragmatycznych, takich jak strach przed deportacją i represjami, a także pod wpływem wezwania biskupa śląskiego Stanisława Adamskiego do "maskowania się" oraz stanowiska rządu londyńskiego - sporo mieszkańców Śląska zapisało się na niemiecką listę narodowościową. Niemcy uznali Ślązaków automatycznie za obywateli Niemiec i prowadzili wśród nich pobór do wojska, jednak niektórzy sami podpisywali folkslistę II grupy, która dawała im większe przywileje. To na nich głównie skupił się powojenny odwet. Do obozów szli przede wszystkim członkowie NSDAP i innych organizacji nazistowskich, w tym młodzieżowych i kobiecych. Jednak większość więźniów stanowili niewinni cywile, zamykani tylko dlatego, że mieli korzenie niemieckie i znaleźli się na folksliście II kategorii.
Egon Jański w wieku ośmiu lat znalazł się z matką w obozie w Świętochłowicach, jego ojca zaś osadzono w obozie pracy w Mysłowicach. Po latach wspominał: "podpisanie folkslisty było dla ojca niczym, przecież to tylko papier. Ważne było to, co wewnątrz każdy myślał i jak czuł, tutaj były groby jego ojca i rodziny. Mogliśmy uciec, ale nie zrobiliśmy tego. Tutaj się urodziliśmy, tutaj są nasze korzenie, nie chcieliśmy żyć gdzie indziej.
Miejsca, takie jak Świętochłowice, miały być obozami przejściowymi, gdzie więźniowie mieli oczekiwać na rehabilitację. Władze komunistyczne traktowały ich jak zdrajców, którzy muszą się reedukować, rehabilitować i przystosować do nowego systemu. Propagandowo odbywało się to pod hasłami ścigania nazistów, jednakże większość uwięzionych w obozach stanowili zwykli mieszkańcy Śląska, którzy podpisywali folkslistę z przymusu i ze strachu. Autentyczni kolaboranci uciekali z wojskami niemieckimi. Obozy stały się aktem odwetu, nie bardzo zresztą wiadomo za co.
Ta wielka akcja odwetowa rozpoczęła się od razu po wkroczeniu Armii Czerwonej na Śląsk. Władze komunistyczne, Urząd Bezpieczeństwa z pomocą NKWD i żołnierzy sowieckich rozpoczęły aresztowania Ślązaków. Zabierano ludzi z mieszkań, miejsc pracy, nawet z ulicy. Do obozu trafiały matki z małymi dziećmi, zdarzało się też, że dzieci zostawały same bez rodziców. Waltraud Porombka została sama z siostrą. "Jak my byli w domu - wspomina po latach - my nie mieli grosza. Ludzi zamykali, ludzi z mieszkań wyrzucali. [...] W tym czasie my tylko słuchali - kiedy przyjdą. Jak koło naszych drzwi przeszli - to chwała Bogu, jak gdzieś stanęli - to siostra zaraz dostawała rozwolnienia ze strachu. Raz na strych my uciekali, raz do piwnicy my się chcieli schować, bo ojca już nam zabrali".
Prócz folksdojczów w obozie w Świętochłowicach znaleźli się także członkowie AK i cudzoziemcy: Czesi, Ukraińcy, Austriacy, Rumuni, Jugosłowianie, pojedynczy Francuzi, Belg, Holender, a nawet Niemiec-komunista.
W ostatnich dniach lutego 1945 roku spędzono do śródmieścia Katowic ludzi wyciąganych przedtem z mieszkań i poprowadzono w kolumnach do Hali Targowej w Świętochłowicach. Na czele szedł człowiek owinięty we flagę hitlerowską. Józef Wiesiołek przypomina sobie masakrę w Hali: "widziałem dokładnie, jak milicjanci pałkami, kijami oraz pejczami, zwanymi bykowcami, bili więźniów. Bicie odbywało się w ten sposób, że owi milicjanci, przechodząc przez środek sali, upatrywali swoje ofiary, a następnie po wyciągnięciu ich z tłumu - bili. Po tej masakrze kilka osób zmarło, a niektórzy odbierali sobie życie. Najbardziej skatowany był, jak sobie przypominam, Franciszek Kielc, którego owinięto tą flagą".
Później popędzono więźniów do obozu w Świętochłowicach. Był to poniemiecki oddział obozu w Auschwitz: kilkanaście baraków ogrodzonych drutem kolczastym pod prądem. Niemcy przetrzymywali tu więźniów wykorzystywanych do pracy w śląskich hutach i kopalniach. W obozie panował głód, racje żywnościowe były mniejsze niż w Oświęcimiu. Dorota Boreczek, która przeżyła w Świętochłowicach epidemię tyfusu, wspomina, że na osiem kobiet przypadało 700 g chleba. Niektórzy więźniowie jedli trawę. W każdym baraku tłoczyło się w nieludzkich warunkach od 30 do 100 osób. Więźniowie spali na trzypiętrowych pryczach bez żadnego przykrycia, także na podłodze. Baraków nie wolno było opuszczać, do latryny wychodzono grupowo.
Salomon Morel dotrzymał słowa. Wraz z podwładnymi stworzył system represji obejmujących różne sposoby znęcania się nad więźniami. Najczęstszym było regularne bicie drewnianymi pałkami, gumowym wężem, nogą od taboretu, a nawet łomem. Przykład dawał sam Morel. Edmund Kamiński stracił słuch od jednego uderzenia Morela, który często do bicia więźniów używał metalowego przedmiotu ukrytego w rękawiczce. Gerhard Gruschka pisał o Morelu w swych wspomnieniach, opublikowanych w Niemczech: "Gdy upatrzył sobie jakiegoś więźnia, w zasadzie oznaczało to dla niego wyrok śmierci. Zawsze po takich ?nalotach? współwięźniowie leżeli ciężko ranni i musiano ich przenosić do ambulatorium. Niektórzy z rozbitymi głowami lądowali w baraku-?trupiarni?".
Gruschka był więźniem baraku numer 7, tak zwanego brunatnego, w którym przebywali podejrzani o przynależność do NSDAP, SA, SS, HJ, szczególnie okrutnie traktowani: "W bloku nr 7 musieliśmy doświadczyć pierwszego ?pozdrowienia?. Polegało ono na tym, że trzeba było położyć się na taborecie i zostać ?przepytanym?, ile chce się razów gumową pałką. A liczba razów była sprawą dowolną, zależną od bijących. Gdy się odpowiedziało ?dwadzieścia?, to można było tyle dostać, ale też mogło to być 10 lub 30 razy. Dla bijących ważne były głośno odliczane razy oraz okrzyki bólu, które miały wymuszać posłuszeństwo i wprowadzać przygnębienie".
W tym baraku gorliwością odznaczali się przyboczni Morela: Walter Skutela, zwany Bluthund - Krwawy Pies i kapo Marek. "Naloty" najczęściej urządzali nocą. Pastwili się nad kolejnymi grupami więźniów, wśród których byli także chłopcy 15-17-letni i dziewczęta z organizacji BDM (Związek Niemieckich Dziewcząt). Rzucali więźniów na ziemię, a strażnicy deptali po nich, lub też układali ich warstwami tak, że ci na dole byli po prostu miażdżeni.
Specjalne akcje urządzano na urodziny Hitlera czy dzień kapitulacji Niemiec. Więźniów spędzano pod prysznic, a następnie na plac obozowy. Tam leżących pokotem grupy strażników dosłownie tratowały. Kazano im śpiewać pieśni hitlerowskie, a kto udawał lub nie znał tekstu, był dodatkowo bity. Osobną metodą znęcania się było przymusowe bicie się nawzajem więźniów. Nikodem Osmańczyk, który przebywał w obozie z ojcem, wspominał: "Salomon Morel przyszedł do baraku. Polecił wszystkim stanąć w dwuszeregu twarzami do siebie i kazał bić się wzajemnie po twarzy. Ponieważ ja i ojciec zamarkowaliśmy uderzenie, Morel podszedł do nas i ze słowami ?co skur..., tak to się bije świnię?, ręką, w której miał pistolet, uderzył mnie w twarz tak, że upadłem pod pryczę. Tak samo postąpił z moim ojcem. Potem kazał się znowu bić". Ten sam więzień wspominał też o torturze "golenia", która polegała na przypalaniu zarostu aż do gołej skóry.
Karol Pieczka przypomina sobie, że którejś nocy do baraku wpadło kilku strażników. Ustawili więźniów w szeregach i kazali wystąpić tym, którzy czuli się niewinni. Ci, którzy nie wystąpili, zostali dotkliwie pobici. Więzień, który pomylił się przy odliczaniu, został tak pobity, że zmarł po kilku dniach. Wielu nie wytrzymywało psychicznie zagrożenia torturami. A stosowano coraz to wymyślniejsze. Gerhard Gruschka wspomina, że zmuszano więźniów do wynoszenia w zębach pojemników z nieczystościami. Kto wypuścił pojemnik, był bity. Jego ojcu w takich okolicznościach wybito zęby kolbą pistoletu. Wielu więźniów usiłowało popełnić lub popełniało samobójstwa. Najczęściej rzucali się na druty ogrodzenia pod napięciem. Nikodem Osmańczyk opisuje więźnia, który próbował się zabić, podrzynając sobie gardło metalową puszką znalezioną w ubikacji. Został odratowany i zakatowany przez strażników na śmierć. W obozie był karcer, w którym więźniowie odbywali kary, stojąc po pas w wodzie. Zanotowano wiele utonięć, Egon Jański widział tam także utopionego noworodka.
W lecie 1945 roku w obozie wybuchła epidemia tyfusu, dyfterytu, czerwonki. Fatalne warunki, brak higieny, głód, plaga wszy, pluskiew i szczurów sprawiły, że epidemia rozwijała się bez przeszkód, nie powstrzymywana przez kierownictwo obozu. Komendant Morel całkowicie ją zlekceważył i dopuścił do jej rozprzestrzenienia. Franz Brachman wspomina, że władze obozu zupełnie obojętnie przyjmowały pierwsze przypadki śmierci więźniów. Dopiero gdy wszyscy w baraku numer 7 byli chorzy, podano im węgiel.
BW najtragiczniejszym okresie - w lipcu i sierpniu - umierało około 30 więźniów dziennie. W ciągu najgorszych ośmiu dni zmarło 259 osób, w sierpniu 632, podczas całej epidemii około 1600. Zmarłych ładowano na wóz konny i codziennie, najpierw nocą, później także za dnia wywożono zwłoki na cmentarze w Świętochłowicach, a nawet na dziedziniec huty Pokój. Gdy na cmentarzach nie było już wolnych miejsc, zrzucano zwłoki do płytkich dołów wykopywanych na obrzeżach miasta, posypywano wapnem, a mogiły równano z ziemią, by nie było żadnych śladów.
Dopiero pod koniec epidemii przyjechała służbowa komisja lekarska z Warszawy. Uznano Morela winnym niedopatrzenia i ukarano trzydniowym aresztem domowym oraz potrąceniem z pensji. Po stopniowym wygaśnięciu epidemii zaczęto zwalniać więźniów, kilkuset pozostałych przeniesiono późną jesienią 1945 roku do obozu pracy w Jaworznie.
Z zachowania Morela podczas epidemii można słusznie wnosić, że nie zależało mu wcale na jej opanowaniu. Wprost przeciwnie, okazała się ona wygodnym, bo naturalnym, sposobem eliminacji więźniów. Z ponad 5 tysięcy osób, które przeszły przez obóz, zginęło - według danych obozowych - ponad 1850: poza zmarłymi w wyniku epidemii resztę stanowili zakatowani więźniowie, ofiary samobójstw, nieudanych ucieczek.
Sprawę Salomona Morela zaczęto badać na początku lat 90. On sam mieszkał wtedy jeszcze na Śląsku na zasłużonej emeryturze po zakończonej karierze w służbie więzienniczej. Gdy zaczęło się wokół niego robić głośno, wyjechał do Izraela. Po zebraniu kilkudziesięciu zeznań odnalezionych więźniów obozu w Świętochłowicach Ministerstwo Sprawiedliwości wystąpiło w 1998 roku do władz Izraela o ekstradycję Morela. Bez skutku.
Salomon Morel pobiera dotąd polską emeryturę i prawdopodobnie nigdy już do Polski nie wróci, ani dobrowolnie, ani pod przymusem.
http://priv.twoje-sudety.pl/~skladak/index.html
Komunistyczne piekło - Świętochłowice-Zgoda
64 lata temu w Świętochłowicach-Zgodzie komuniści otworzyli obóz dla swoich „wrogów”. Wcześniej była to filia hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz.
Obóz w Świętochłowicach - Zgodzie. Osadzane tam po wojnie osoby nazywano "zbrodniarzami faszystowsko-hitlerowskimi", ale trafiali tam najczęściej Ślązacy, a także na przykład żołnierze AK. Liczba śmiertelnych ofiar tego obozu szacowana jest na blisko dwa tysiące. Zginęli z powodu tragicznych warunków sanitarnych, chorób, niewolniczej pracy i nieludzkiego traktowania.
Do stycznia 1945 r. obóz w Zgodzie był filią obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Według śląskich historyków, zginęło tam wówczas kilka tysięcy osób wyczerpanych niewolniczą pracą, głównie Żydów i Polaków, ale także m.in. Francuzów.
Od lutego do listopada 1945 r., gdy obóz służył komunistycznemu Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego, przeszło przez niego ok. sześć tysięcy osób. Minimalna liczba śmiertelnych ofiar szacowana jest na ok. 1,7 tys. osób, inne opracowania mówią o ponad 2 tys., a nawet 3 tys. osób. Część z nich, w tym wiele kobiet i dzieci, zginęło w lipcu 1945 r., gdy w obozie wybuchła epidemia tyfusu.
Do obozu trafiały osoby podejrzewane o wrogi stosunek do władzy, do których zaliczano m.in. Ślązaków, obywateli II RP, którzy podpisali w czasie okupacji tzw. volkslistę, a także żołnierzy Armii Krajowej. Decyzja o osadzeniu zależała od UB i NKWD i nie była poparta orzeczeniami sądów czy prokuratur; więźniowie trafiali tam bez wyroków
To wiemy my dzisiaj z perpektywy historycznej, wtedy takie jasne dla wszystkich (szczegolnie nizszych warstw spolecznych) nie bylo.
Twierdzisz że Polacy nie wiedzieli że komuniści to wrogowie?
Ogólnie to chyba wszystkim wiadomo, że Polak to świnia i tchórz, zwłaszcza na wojnie i zaraz po niej. Takie obozy to może jakiś promil tego co się działo - jak tutaj swołocz zza Buga po wojnie przysyłali i ci razem z ORMO-wcami Niemców wysiedlali. Chuj, że taki Niemiec to mógł mieć na własność 20 hektarów(Polak póltora), jakiś tam sprzęt mieli, dobytek - ci w środku nocy przychodzili w morde dali i dawaj. Dantejskie sceny odchodziły podobno. Od nas z terenu to ostatni powyjeżdżali jakoś latach 70-tych, jak już stracili nadzieje, że ich ojcowie/bracie/synowie wrócą z Sowietów, na mocy tych porozumien z RFN.
Gwałty, morderstwa, grabieże i zsyłka ludzi (...), a wszystko to tylko dlatego że urodzili się, mieszkali i żyli nie tam gdzie trzeba. hehe, ale czyz nie na tym polegaja wojny te duże i te małe (osiedlowe np) tak było jest i będzie
Takie obozy to może jakiś promil tego co się działo - jak tutaj swołocz zza Buga po wojnie przysyłali i ci razem z ORMO-wcami Niemców wysiedlali. Chuj, że taki Niemiec to mógł mieć na własność 20 hektarów(Polak póltora), jakiś tam sprzęt mieli, dobytek - ci w środku nocy przychodzili w morde dali i dawaj. Dantejskie sceny odchodziły podobno. Moi dziadkowie przybyli na Dolny Śląsk gdy tutaj jeszcze Niemcy mieszkali w najlepsze. Mieszkali razem ze szwabami i żadna krzywda im się nie działa. Gdy przyszedł czas gdy wyjeżdżali to zabrali ze sobą wszystko co chcieli. Jedli przy jednym stole jak równy z równym czego na pewno nie praktykowały szwaby, gdy moi dziadkowie byli na robotach przymusowych w Niemczech. Matka babci urodziła córkę po czym szwaby ją wzięły niby na szczepienie po czym dziecko zaraz umarło. Tak się pozbywali noworodków, ta praktyka uśmiercania dzieci była dość często przez nich stosowana. Słyszałem też o niemieckiej rodzinie która mieszkała obok i tuż przed wyjazdem do Niemiec szwab ojciec niepełnosprawnego dziecka udusił go poduszką. Ogólnie to był czas też dzikiego zachodu tutaj nikt z nikim się nie szczypał. Przyjechali ruskie zgwałcili i zabili by nikt nie zgłosił do Smiersza i nie ważne kogo złapali czy Polkę czy Niemkę ruchali wszystko i zabijali. Niemcy też nie byli lepsi a i bandy polskich szabrowników nie były lepsze które nie oszczędzały też Polaków i Polek.
Moi dziadkowie przybyli na Dolny Śląsk gdy tutaj jeszcze Niemcy mieszkali w najlepsze. Mieszkali razem ze szwabami i żadna krzywda im się nie działa. Gdy przyszedł czas gdy wyjeżdżali to zabrali ze sobą wszystko co chcieli NIe wnikam, czy to prawda, czy nie, może tam było inaczej, ale wątpię aby ktokolwiek się chwalił, że ma akurat taką chałupę, bo jego dziadzio pierwszy z kolegami ORMO-wcami obił najbogatszego bauera. Raczej słaba historia do opowiadania przy stole wnukom.
Matka babci urodziła córkę po czym szwaby ją wzięły niby na szczepienie po czym dziecko zaraz umarło. Tak się pozbywali noworodków, ta praktyka uśmiercania dzieci była dość często przez nich stosowana. Słyszałem też o niemieckiej rodzinie która mieszkała obok i tuż przed wyjazdem do Niemiec szwab ojciec niepełnosprawnego dziecka udusił go poduszką To jak w końcu z tą stonką było?
Ogólnie to był czas też dzikiego zachodu tutaj nikt z nikim się nie szczypał. Przyjechali ruskie zgwałcili i zabili by nikt nie zgłosił do Smiersza i nie ważne kogo złapali czy Polkę czy Niemkę ruchali wszystko i zabijali. Niemcy też nie byli lepsi a i bandy polskich szabrowników nie były lepsze które nie oszczędzały też Polaków i Polek. Gdynie to akurat wyzwalali Rosjanie i Polacy w sowieckich mundurach. Akcje typu strzelanie do budzika(bo nie wiedzieli co to) czy kradzieże to norma
Michał napisał/a: Ogólnie to chyba wszystkim wiadomo, że Polak to świnia i tchórz, zwłaszcza na wojnie i zaraz po niej. Nie wiadomo mi o tym. Wiem natomiast o żydłakach którzy wydawali Polaków NKWD i sami mordowali Polaków. Zresztą robią to do dzisiaj w Palestynie wszak ich głównymi ofiarami sa dzieci. Tak słyszałem z ust dziadków obojga stron - jedni skończyli wojne w Koningsbergu jedni w Gdyni. Coś na rzeczy jest.
Tak słyszałem z ust dziadków obojga stron - jedni skończyli wojne w Koningsbergu jedni w Gdyni. Coś na rzeczy jest.
Twoi dziadkowie to Niemcy i Żydzi?
ale wątpię aby ktokolwiek się chwalił, że ma akurat taką chałupę, bo jego dziadzio pierwszy z kolegami ORMO-wcami obił najbogatszego bauera. Eta ruskij trofiej
stonka
Tutejsi
Dla większości Polaków nie istnieje pojęcie tutejszy. Dla nich tutejszy to Niemiec, ewentualnie krzyżak, a czasami Kaszub. Tak się ciągnęło przez cały okres powojenny, a ludność “tutejsza” była dyskryminowana i napiętnowana. Kiedyś wspominałem o wsi koło Bytowa w której w okresie międzywojennym ludność miejscowa postawiła obelisk z napisem “Nie rzucim ziemi skąd nasz ród” no i po wojnie jednak porzucili swoją ziemię. Tak ich ta wyśniona Rzeczypospolita ukochała i przygarnęła że żaden rdzenny mieszkaniec się tam nie ostał.
Niestety za PRL-u wielu Polaków-obywateli Niemiec oraz większośc częciowo zgermanizowanych Mazurów,Słowińców itp została z Polski wyrzucona-to jedna z czarnych kart tego okresu.
Macie jakieś informacje o tym obozie w Potulicach? Mieszkam niedaleko, ale nigdy nie słyszałem, że był tam obóz dla ludności z Pomorza PRLu. Co innego o obozie przesiedleńczym zbudowanym przez Niemców. Dzisiaj tam mieści się więzienie i jest cmentarz ofiar obozu. Początkowo pierwszy obóz mieścił się w dworku potulickim, później wraz z napływem ludności go rozbudowywano.
Macie jakieś informacje o tym obozie w Potulicach? Mieszkam niedaleko, ale nigdy nie słyszałem, że był tam obóz dla ludności z Pomorza
Sam bym chciał się dowiedzieć więcej. R27 wspominał że "karta" pisała o tym w latach 90tych.
http://www.filmpolski.pl/fp/index.php/4211744
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plszamanka888.keep.pl |
|
|