X
ďťż
Polski Instytut Sztuki Filmowej

WIEĹťA WIDOKOWA JAGODA

PIERWSZE PÓŁ ROKU DZIAŁANIA POLSKIEGO INSTYTUTU SZTUKI FILMOWEJ TO WYŚCIG PO KASĘ NA NIEZBYT JASNYCH ZASADACH.

Kiedy 30 czerwca 2005 roku Sejm, po 18 miesiącach dyskusji, nareszcie uchwalił Ustawę o kinematografii, polscy filmowcy mogli - wzorem premiera Marcinkiewicza - zawołać: ''Yes, yes, yes!''. Widzowie również wyrazili zadowolenie: uchwalenia Ustawy zostało wskazane przez czytelników ''Filmu'' jako wydarzenie roku w ostatniej edycji plebiscytu Złote Kaczki.
Ustawa powołała do życia Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF), na rzecz którego właściciele kin, firm dystrybucyjnych i stacji telewizyjnych muszą przekazywać 1,5 proc. swoich dochodów. Te wpłaty stanowią budżet Instytutu: około sto milionów złotych rocznie. Na filmy, scenariusze, dofinansowywanie kin, dystrybucję, festiwale i archiwizowanie polskich filmów. To jeszcze nie wszystko. Powołanie Instytutu, przy założeniu, że częścią z tych stu milionów zasilimy kino europejskie, daje nam możliwość korzystania z funduszy zbieranych na kinematografię narodową w innych krajach UE. Bo w większości europejskich krajów taki system istnieje od dawna, tylko wpłaty na tamtejsze instytuty są większe.
Na dowódcę tego przedsięwzięcia na pięć lat wybrano byłą wiceminister kultury, Agnieszkę Odorowicz, współautorkę Ustawy oraz osobę, która jak lew walczyła o nią w Sejmie. Jak sama mówi, musiała zostać szefem Instytutu, bo nie można było znaleźć innego kandydata na to stanowisko! Instytut ruszył pod koniec 2006 roku, a pierwsze miesiące jego działania pokazały, że nie obędzie się tutaj bez kłopotów. Największe problemy to wewnętrzna struktura instytucji, system ocen oparty na tłumie ekspertów i wciąż niejasne cele.

JEDENASTU SPRAWIEDLIWYCH

Dyrektor Odorowicz jest osobiście odpowiedzialna za to, jak Instytut wpłynie na kondycję polskiej kinematografii. Ale istnieje także Rada o trzyletniej kadencji, która ma trochę uprawnień rady nadzorczej (może skierować do ministra kultury wniosek o odwołanie dyrektora Instytutu), a trochę programowej (określa ramy finansowe poszczególnych programów operacyjnych i kierunki działania). Minister kultury powołał do niej osoby proponowane przez środowiska twórcze związane z kinematografią. W Radzie zasiadło 11 osób: Jacek Bromski (przewodniczący, reżyser), Beata Chlebowska-Olech (dziennikarka), Krzysztof Gierat, profesor Wiesław Godzic, Roman Gutek (szef Gutek Film), Janusz Kijowski, Michał Kwieciński (producent), Dominique Lasage, Juliusz Machulski (reżyser), Włodzimierz Niderhaus (dyrektor WFDiF) i Marek Trojak. Co trudne do wytłumaczenia, nie znalazł się w niej żaden aktywny zawodowo krytyk filmowy.
''Pierwszej Radzie powierzamy obowiązki związane z kreacją wizerunku nowego Instytutu'' - mówił ówczesny minister Dąbrowski, powołując Radę. Jej członkowie puścili słowa ministra mimo uszu i ci z nich, którzy są reżyserami lub producentami, natychmiast złożyli wnioski o dofinansowanie swoich projektów.
W efekcie przewodniczący Rady Jacek Bromski otrzymał 200 tysięcy zł na dystrybucję filmu ''Kochankowie Roku Tygrysa'' w Chinach oraz 2 mln 400 tys. zł na produkcję filmu pod tytułem ''Terminator'', który ma być kontynuacją komedii ''U pana Boga za piecem''. Michał Kwieciński będzie producentem filmu ''Post Mortem. Opowieść katyńska'' Andrzeja Wajdy (6 mln zł dotacji). Wśród projektów, które zatwierdzono do dofinansowania, są filmy produkowane przez Studio Zebra (właścicielami są Machulski i Bromski) oraz Wytwórnię Filmów Dokumentalnych i Fabularnych (w Radzie zasiada jej dyrektor Włodzimierz Niderhaus). Jak twierdzi dyrektor Odorowicz, Juliusz Machulski nie dostał dotacji na swój projekt filmowy w pierwszym rozdaniu tylko dlatego, że zabrakło pieniędzy. Na pewno dostanie w drugim.
Jak członkami Rady mogą być w większości beneficjenci działania Instytutu? Konflikt interesów jest tak rażący, że zdumiewa niedostrzeganie go przez Agnieszkę Odorowicz. ''żaden z członków Rady nie zgodziłby się być nim, gdyby przez trzy lata nie mógł realizować własnych projektów'' - tłumaczy dyrektor. - Poza tym Rada wypełnia swoje zadania społecznie. Oni nie oceniają projektów, nie są ekspertami. Tylko zatwierdzają plan finansowy. Bardzo byłoby mi smutno, gdyby z powodu pracy w Radzie Juliusz Machulski nie mógł zrobić filmu. A tak mamy w niej znakomitych specjalistów, którzy cieszą się szacunkiem w środowisku. I to tworzy pozycję tego Instytutu''.
To dość krótkowzroczne. Bo jeśli już na początku Instytut wyrobi sobie opinię miejsca, w którym załatwiane są doraźne interesy liczących się postaci ze świata filmu, o szacunek będzie trudno, pozycja Instytutu nie będzie zbyt wysoka, a jego przyszłość - niepewna. Lepszym rozwiązaniem byłoby może powołanie rady złożonej z fachowców niezaangażowanych w żadne projekty filmowe; wówczas jej członkowie mogliby być przez Instytut zatrudniani. Zgadza się z tym prof. Wiesław Godzic, medioznawca, który został zgłoszony do Rady Instytutu przez TVN: "Grzech był na początku. Ustawa jest błędnie skonstruowana. Muszę powiedzieć, że sam niezbyt dobrze się czuję w tej Radzie i niepokojące wydaje mi się, że czynni zawodowo reżyserzy sami sobie przyznają pieniądze. Oni wszyscy się dobrze znają i jest w tym jakiś fałsz, kiedy przekonują, że pieniądze trzeba dać reżyserowi X, a reżyserowi Y na pewno nie. Zawsze ma się lepszych i gorszych kolegów".

EKSPERT, CZYLI TŁUM

Wątpliwości wzbudza też liczba powołanych przez ministra ekspertów: 206 osób oceniających poszczególne projekty. W europejskich instytucjach tego typu ekspertów jest zazwyczaj kilku. Np. w Austrii pięciu, w Danii - trzech. Nazwiska duńskich ekspertów figurują na specjalnej tablicy umieszczonej w siedzibie tamtejszego instytutu, z której można się dowiedzieć, co właśnie czytają oraz co już ocenili i jak. Można też dowolnie wybrać, do którego z nich skieruje się wniosek.
Potężna liczba ekspertów w naszym Instytucie nie służy niczemu innemu, jak tylko całkowitemu rozproszeniu odpowiedzialności. Mimo że podczas oceniania projektu lista wylosowanych ekspertów jest jawna, jawne są też oceny (można je obejrzeć w siedzibie Instytutu), dla opinii publicznej grono oceniających pozostaje 206-osobową grupą, czyli nikim konkretnym. "W poprzednim systemie w Agencji Produkcji Filmowej było siedem czy osiem osób, które decydowały o całej produkcji, oraz minister, który często korzystał z uprawnień, by dofinansowywać filmy poza opinią ekspertów - twierdzi dyrektor Odorowicz. - To powodowało konflikty. Teraz ustawodawca wyraźnie stwierdził, że bez zapoznania się z opiniami ekspertów dyrektor nie może podjąć decyzji. Może podjąć inną, ale musi zapytać".
Eksperci do komisji są wybierani losowo (od trzech do pięciu osób) i muszą ocenić siedem projektów filmów fabularnych lub dziesięć dokumentalnych. Raz wylosowani nie wracają już do puli, każdy więc ocenia projekty tylko raz w roku. Skąd pomysł, by było ich aż tylu? "Wąska grupa ekspertów zawsze budzi trudne pytanie, kto to ma być - tłumaczy Agnieszka Odorowicz. - Ustawa powstawała w chwili, gdy środowisko filmowe było w miarę pogodzone ze sobą, bo jednoczyło się wokół pewnej idei i chciało uczestniczyć w procesie decyzyjnym. Oczywiście, mogliśmy wybrać 5 - 7 ekspertów i skłócić to środowisko".
Ale pomysł, by w proces decydowania o polskiej kinematografii zaangażować prawie całe środowisko filmowe, jest utopijny. "Pozorny nadmiar demokracji może spowodować tylko chaos - twierdzi prof. Wiesław Godzic. - W takiej sytuacji nie ma możliwości stworzenia spójnych kryteriów oceny, a ich brak sprzyja niedobrej atmosferze - podziałom na swoich i obcych, dezynwolturze, koteriom".
"Liczba ekspertów na pewno będzie się zmniejszać - przekonuje Odorowicz - Już po pierwszych ocenach okazało się, że niektórzy się do tego nie nadają. Na przykład dostaję kartę ocen od eksperta i w miejscu, w którym trzeba dokonać oceny producenta projektu, jeden z lepszych polskich producentów, Michał Kwieciński z Akson Studio, na 15 punktów dostaje 5. Albo doświadczony reżyser Maciej Wojtyszko dostaje od młodego reżysera zero punktów w każdej kategorii. No i co z tym zrobić?".
Bo dość zaskakującym elementem oceny projektu składanego do Instytutu przez filmowców jest fakt, że eksperci oceniają nie tylko zawartość merytoryczną projektu - jego spójność, potencjał czy walory artystyczne - ale także producenta, cały wniosek, który składa się z wielu dokumentów, poprawność skonstruowania budżetu. Sami eksperci twierdzą, że mają prawo się na tym nie znać.

JAKICH CHCEMY FILMÓW?

Jedną z niepokojących słabości Instytutu jest brak jasno sformułowanej filozofii. Nie wiadomo, czy powstał, by wspierać rozwój polskiego filmu, czy też po to, by ratować polski przemysł filmowy. Nie zostały jednoznacznie sformułowane kryteria, wedle których wybiera się spośród dobrze ocenianych projektów - pieniędzy nie ma tyle, aby starczyło na wszystkie. Dlaczego podczas pierwszego rozdania pieniądze dostał projekt Jacka Bromskiego, a dobrze oceniany projekt Konrada Niewolskiego przesunięto na następną sesję? A ponadto: czy będziemy realizować kino artystyczne czy komercyjne? Zaraz nasuwa się też pytanie: czy kino komercyjne potrzebuje wsparcia Instytutu?
"Mam wrażenie, że nikt mnie nie słucha - odpowiada Agnieszka Odorowicz. - Jak mówiłam, że chcę filmów dla widza, to wszyscy chyba myśleli, że żartuję albo że to są banały dla mediów. Tymczasem ja powtarzam - mnie interesują dobre filmy dla widza. A nie artystyczne dokonania, które nie znajdą dystrybutora, jak część filmów z zeszłego roku. Gdybym uważała inaczej, nie miałabym odwagi moralnej, by dążyć do nałożenia tego podatku na dystrybutorów, kiniarzy i stacje telewizyjne. Filmy dla widza się zwrócą, Instytut dostanie pieniądze z powrotem i będzie mógł przeznaczyć je na kolejne filmy. Te artystyczne nigdy się nie zwrócą, co - oczywiście - nie znaczy, że nie należy ich kręcić".
Zgodnie z statutem PISF producenci filmów, które "wyjdą na plus", zwrócą pieniądze przyznane im przez Instytut. Ale czy na tym najbardziej zależało tym, którzy popierali powstanie tej instytucji?
"To jest zasadnicze pytanie, czy Instytut ma zarabiać? Ten sam problem jest z telewizją publiczną. Takie instytucje nie zostały powołane do robienia interesów, ale by spełniać misję - twierdzi prof. Godzic. - A tak mamy instytucję dbającą przede wszystkim o interes producentów". Być może wyjściem byłoby jasne zdefiniowanie tego, jaki cel ma Instytut i określenie, jaką część budżetu przeznaczamy na produkcje komercyjne, a jaką na ambitne filmy. "To nadałoby Instytutowi charakter i w jasny sposób określiło jego funkcję. Proporcje 70 % na filmy ambitne i 30 % na komercyjne wydają się najbardziej właściwe" - przekonuje prof. Godzic.
W podobny sposób znaczenie Instytutu tłumaczył Andrzej Wajda, który zaangażował się w kampanię na rzecz jego powstania. Agnieszka Odorowicz postrzega funkcję Instytutu inaczej: "Mamy film >>Francuski numer<<, który obejrzało 350 tys. widzów, i filmy artystyczne, na które pójdzie 5 tys. widzów. I jak pani wytłumaczy opinii publicznej fakt, że dała pani 100 tys. zł na film, który zobaczyło tylko 5 tys. osób?".
Profesor Wiesław Godzic proponuje inne rozwiązanie: "Instytut, zamiast angażować się w finansowanie promocji poszczególnych filmów powinien zorganizować dużą kampanię na rzecz upowszechniania kultury filmowej, edukacji oraz oglądania filmów w ogóle".

SYNDROM POMIDORA

"Często słyszę od reżyserów: >>Po co nam koprodukcje, róbmy swoje historie dla polskiej publiczności, nie ma co ścigać się ze światem<< - mówi wicedyrektor PISF: Dorota Paciarelli, która w Instytucie zajmuje się koprodukcjami i współpracą z zagranicą. - Ale oni nie zauważają istotnego elementu współczesnego rynku filmowego. Od momentu, kiedy film jest w kinach, w naturalny sposób znajduje się w sytuacji porównania z filmami światowymi, konkuruje o tego samego widza".
Istnienie Instytutu daje polskim twórcą szansę na realizację filmów w koprodukcji ze światowymi kinematografiami, ale też zgodnie z Dekretem o Koprodukcjach Europejskich o dofinansowanie od polskiego Instytutu mogą ubiegać się zagraniczni twórcy. "Jednak ustaliliśmy pewne zasady, które je nazywam >>walką z syndromem pomidora holenderskiego<< - mówi Dorota Paciarelli. - Chcemy chronić rynek, bo naszym producentom trudno byłoby konkurować z bogatszymi kolegami z zagranicy, a nam zależy na partnerskich projektach koprodukcyjnych. Dlatego wnioski do polskiego Instytutu może składać tylko polski producent. On wnioskuje o dofinansowanie i inwestując w projekt, nabywa do niego prawa".
Zapadły już pierwsze decyzje: PISF dofinansował m.in. film Petera Greenawaya "Nocna straż" (2 mln 400 tys. zł), "Strajk - Bohaterka z Gdańska" Volkera Schlondorffa (300 tys. zł) i "Teah" Hanny Antoniny Wójcik-Slak, koprodukcję polsko-słoweńską (800 tys. zł).
Niektóre z tych decyzji mogą budzić wątpliwości. Przecież Peter Greenaway może dostać pieniądze na swoje filmy od europejskich, bogatszych kinematografii. Niestety, na polsko-austriackie "Lekcje Pana Kuki" reżyserowane przez Dariusza Gajewskiego w pierwszym rozdaniu zabrakło pieniędzy. Prawdopodobnie tym razem "syndrom holenderskiego pomidora" zwyciężył.
Ale Dorota Paciarelli jest optymistką: "Już widzę, że polscy twórcy zaczynają myśleć innymi kategoriami, szukają historii, które mają wymiar uniwersalny. Będziemy może mieć nareszcie filmy, które nie są tylko, przepraszam, o kurwach, złodziejach i głupich Niemcach, ale o problemach normalnych ludzi".

LOBBING I PRESTIŻ

W PISF ważną rolę odgrywa budowanie prestiżu Instytutu. To o nim mówią zarówno dyrektor Odorowicz, jak i wicedyrektor Paciarelli, tłumacząc, dlaczego zdecydowano się na tak duże dofinansowanie filmu Greenawaya. Z myślą o prestiżu zorganizowano w Los Angeles fetę przed rozdaniem Oscarów, połączoną z promocją filmu "Komornik" Feliksa Falka, który nie miał tam żadnej szansy, i koncertem polskiego laureata Oscara Jana A.P. Kaczmarka. Prestiżowym celom miał służyć sfinansowany przez Instytut udział kilkunastu polskich filmowców w majowym Festiwalu Polskich Filmów w Los Angeles. Imprezie, która jest raczej przeglądem niż festiwalem, a dominującą część jej widowni stanowią Polonusi.
W pewnym sensie o charakterze Instytutu zadecydował fakt. że jego dyrektorem został polityk. "To musiała być taka osoba - przyznaje Agnieszka Odorowicz. - Może za kilka lat, kiedy sytuacja Instytutu się ustabilizuje, szefem powinien zostać autorytet ze środowiska, po to, by po prostu robić dobrą kinematografię. Dzisiaj na tym stanowisku nie sprawdziłby się artysta. To musi być ktoś, kto będzie wyczuwał wszystkie zagrożenia polityczne. Proszę pamiętać, że kiedy uchwalono ustawę o kinematografii, nadchodziły wybory, a w sondażach prowadziła Platforma Obywatelska, która z niewiadomych przyczyn była przeciwko powstaniu Instytutu i groziła, że jak dojdzie do władzy, natychmiast ją zlikwiduje". Dlatego dzisiaj dyrektor Odorowicz przyznaje, że nie tylko wciąż zabiega o poparcie u rządzącego PIS-u, ale jeszcze lobbuje u posłów PO, by zmienili zdanie na temat Instytutu.
Jednak, jak wiadomo, sympatie polityków bywają nietrwałe. Jedną szansą na pozytywny wizerunek PISF pozostaje krystaliczna przejrzystość zasad przyznawania dotacji i miarodajne efekty w postaci dobrych filmów.

PIERWSZE ROZDANIE
Dofinansowano: 14 filmów fabularnych (w tym 4 debiuty), 26 dokumentalnych (w tym 5 debiutów), 5 animowanych (w tym 2 debiuty), 28 projektów dostało pieniądze na development, 15 scenarzystów - stypendia.

FILMY FABULARNE:
1. "Post Mortem. Opowieść katyńska",
reż. Andrzej Wajda, ocena: 90,6; koszt całkowity: 14 mln 971 tys. 760 zł, dotacja: 6 mln.
2. "Strajk - Bohaterka z Gdańska",
reż. Volker Schlondorff, ocena: 82,8; koszt: 8 mln 500 tys., dotacja: 300 tys. zł.
3. "Sztuczki",
reż. Andrzej Jakimowicz, ocena: 81; koszt: 2 mln 233 tys., dotacja: 971 tys. zł.
4. "Las",
reż. Piotr Dumata, ocena: 75, 6; koszt: 1 mln 430 tys., dotacja: 1 mln.
5. "Opowieści galicyjskie",
reż. Dariusz Jabłoński, ocena: 75; koszt: 5 mln 250 tys., dotacja: 1 mln 900 tys. zł.
6. "Krzyż",
reż. Magdalena Piekorz, ocena: 71,8; koszt: 3 mln 448 tys. 929 zł, dotacja: 1 mln 500 tys. zł.
7. "Nocna straż",
reż. Peter Greenaway, ocena: 70,4; koszt: 19 mln 78 tys., dotacja: 2 mln 400 tys. zł.
8. "Terminator",
reż. Jacek Bromski, ocena: 69, 75; koszt: 4 mln 954 tys. 351 zł, dotacja: 2 mln 400 tys. zł.
9. "Teah",
reż. Hanna Antonina Wójcik-Slak, ocena: 68, 43; koszt: 6 mln 802 tys. 236 zł, dotacja: 800 tys. zł.
10. "Pora",
reż. Dorota Kędzierzawska, ocena: 67, 8; koszt: 1 mln 690 tys. 980 zł, dotacja: 845 tys. 490 zł.

DOFINANSOWANE DEBIUTY:
1. "Zandka wycierać buty",
reż. Maciej Sterło-Orlicki, ocena: 69, 5; koszt: 3 mln, dotacja: 1 mln. zł.
2. "Nocny autobus",
reż. Dawid Marengo, ocena: 59, 25; koszt: 14 mln 647 tys. 209 zł, dotacja: 1 mln. zł.
3. "Praskie miraże",
reż. Łukasz Palkowski, ocena: 53; koszt: 1 mln 405 tys. 131 zł, dotacja: 975 tys. 806 zł.
4. "Francuski numer",
reż. Robert Wichrowski, ocena: 51, 83; koszt: 2 mln 469 tys. 111 zł, dotacja: 500 tys. zł.

JAK DZIAŁA PISF

Polski Instytut Sztuki Filmowej w styczniu 2006 roku ogłosił system dofinansowań w formie programów operacyjnych. Jest ich sześć: rozwój projektu (development i stypendia scenariuszowe), produkcja filmowa (filmy fabularne, debiuty reżyserskie, filmy dokumentalne oraz animowane), upowszechnianie kultury filmowej, promocja polskiego filmu za granicą, rozwój kin i dystrybucja filmów oraz doskonalenia zawodowe. Każdy z programów ma zaplanowany budżet zaakceptowany przez Radę Instytutu.
W tym roku przewidziano pięć sesji z terminami, do kiedy można składać projekty do poszczególnych programów i szósty jako pierwszy termin składania projektów na 2007 rok. Do każdej sesji losuje się komisje złożone z ekspertów. W komisji jest ich trzech lub pięciu. Eksperci, po przeczytaniu projektów, wyrażają swoją opinię na karcie ocen. Mają do wykorzystania 100 pkt: 90 na konkretne kryteria w karcie, 10 - nto punkty dodatkowe, które są wyrazem subiektywnej oceny. Po zebraniu kart oblicza się średnią ocen. W ten sposób powstaje ranking projektów.
Ostateczną decyzję o przyznaniu pieniędzy podejmuje dyrektor Instytutu po zapoznaniu się z ocenami. Ma prawo podjąć inną decyzję niż wynikająca z ocen ekspertów.

Tekst: Anita Zuchora
''Film'' nr 7, lipiec 2006


a propo's towojego avatara, szukam filmu którego akcja rozgrywa się w większości w pociągu, jest jedna scena którą pamiętam, w której typ wylewa lasce wiadro wody na głowę, chyba na peronie. klimat podobny jak u Buńuela ale pewności nie mam, generalnie losy pasażerów się później zbiegają. kojarzysz o co mi chodzi?

Bardzo byłoby mi smutno, gdyby z powodu pracy w Radzie Juliusz Machulski nie mógł zrobić filmu. Nie no, skoro bardzo smutno, to zmienia postać rzeczy. Przecież nie będziemy chujami. "Ach bierzcie złoto, ach bierzcie dostatek..."

Agnieszka Odorowicz postrzega funkcję Instytutu inaczej: "Mamy film >>Francuski numer<<, który obejrzało 350 tys. widzów, i filmy artystyczne, na które pójdzie 5 tys. widzów. I jak pani wytłumaczy opinii publicznej fakt, że dała pani 100 tys. zł na film, który zobaczyło tylko 5 tys. osób?". A może te 5 tys. osób raczyłoby po prostu wyłożyć po dwie dychy? Taka (absurdalna) myśl mię naszła, w kontekście tych przepychanek i systemowych zgryzot

a propo's towojego avatara, szukam filmu którego akcja rozgrywa się w większości w pociągu, jest jedna scena którą pamiętam, w której typ wylewa lasce wiadro wody na głowę, chyba na peronie. klimat podobny jak u Buńuela ale pewności nie mam, generalnie losy pasażerów się później zbiegają. kojarzysz o co mi chodzi?

"Mroczny przedmiot pożądania" właśnie Bunuela



"Mroczny przedmiot pożądania" właśnie Bunuela
nie o Mroczny Przedmiot mi chodzi, pomieszałem scen. postaram się coś więcej przypomnieć. napewno więcej dzieje się w pociągu niż w MPP, kogoś zabijają, jakaś kobieta rodzi dziecko i takie tam.
jak powstawał ten isntytut to smiałem się do rozpuku i tłumaczyłem komu się da że takie coś ZABIJA KINO

tak jak wspólczesną sztukę ZABIŁO dotowanie przez państwo

z filmem może być tak jak z "zachętą"...gdzie pewien "artysta" z podlasie za 100 tys zł pokrył betonem parę pomieszczeń na okres miesiąca....potem "instalacje" rozebrano....NIKT DZIS NIE MOZE NAWET ZOBACZYĆ TEGO DZIEŁA....
gdyby takie mechanizmy działały 500 lat temu nie byłoby fresków w kaplicy sykstyńskiej

to samo jest z kinem......będziemy mieli więc oszustwa jak przykręceniu quo vadis i chujowe filmy...a jedynymi zadowolonymi będą pracownicy insytutu i ich znajomi

[ Dodano: 23-03-2007, 09:09 ]
No ten Instytut to tragedia jak na razie, "wszystko zostaje w rodzinie".
Daje do myslenia, ale słów brak.

Franek - też w pierwszejchwili o MPP pomyślałem. Kojarze dwa filmy, których akcja działa się głównie w pociągu, w obu chodziło o morderstwo, w obu losy pasażerów się elegancko zbiegaly co istotne dla rozwoju fabuły było, ale żadnego porodu nie pamiętam. Są to "Starsza pani znika" Hitchcocka i "Morderstwo w Orient Express" Lumeta.

http://starsza.pani.znika.filmweb.pl/
http://www.filmweb.pl/Mor...ie,Film,id=7846
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl
  •  

    Powered by WordPress dla [WIEĹťA WIDOKOWA JAGODA]. • Design by Free WordPress Themes.

    Drogi uzytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczac Ci coraz lepsze uslugi. By moc to robic prosimy, abys wyrazil zgode na dopasowanie tresci marketingowych do Twoich zachowan w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam czesciowo finansowac rozwoj swiadczonych uslug.

    Pamietaj, ze dbamy o Twoja prywatnosc. Nie zwiekszamy zakresu naszych uprawnien bez Twojej zgody. Zadbamy rowniez o bezpieczenstwo Twoich danych. Wyrazona zgode mozesz cofnac w kazdej chwili.

     Tak, zgadzam sie na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerow w celu dopasowania tresci do moich potrzeb. Przeczytalem(am) Polityke prywatnosci. Rozumiem ja i akceptuje.

     Tak, zgadzam sie na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerow w celu personalizowania wyswietlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych tresci marketingowych. Przeczytalem(am) Polityke prywatnosci. Rozumiem ja i akceptuje.

    Wyrazenie powyzszych zgod jest dobrowolne i mozesz je w dowolnym momencie wycofac poprzez opcje: "Twoje zgody", dostepnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usuniecie "cookies" w swojej przegladarce dla powyzej strony, z tym, ze wycofanie zgody nie bedzie mialo wplywu na zgodnosc z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.