|
Temat dla przechujów |
WIEĹťA WIDOKOWA JAGODA
otwieram kolejny wspominkowy temat kto z was za dzieciaka nie lubił bawić się w wojnę,łobuzować,chuliganić itp oczywiście najlepsze łipony powstawały drogą 100% D.I.Y.,przez jadna taką(zdjęcie poniżej) do dziś nie mam czucia w prawym palcu,który upierdoliłem nożem rzeźniczym do połowy,na szczęscie dało się go przyszyć Inną metodą pozyskiwania "sprzętu bojowego" były tak zwane odpusty gdzie roiło się od korkowców i kapiszonowców,a także słynnych plastikowych winchesterów,które co prawda były drogie ale za to miały konkret huk jeśli zaś chodzi o wszelkiego rodzaju efekty pirotechniczne nie zastąpiona była oczywiście saletra i karbid
Saletra z cukrem klasyka. Jak i inne proce, luki, pindolgumy...
pindolgumy to bomby wodne robione z kondomów
Z saletry i nakrętek od wódki robiło się statki kosmiczne, które po odpaleniu unosiły się w powietrze, z karbidu też się napierdalało szczególnie w Sylwestra.
Arsenał miałem spory, począwszy od broni białej, poprzez pistolety na karabinach skończywszy, ale tak jak panda napisał nie było nic lepszego od własnoręcznie skonstruowanej procy czy łuku.
No i miałem też kilka swoich armii
Nie. Ucinales palec od gumowej rekawiczki czy innego kondona, pozniej przyklejalo sie na okolo zużytej plastikowej rolki po tasmie klejacej...i napiedalalo z kamieni gdzie popadnie. Doskonale miescilo sie w dloni lub kieszeni.
Plutek zajebiste figurki...tez mialem jednego z takich
To fotka znaleziona na necie, ja miałem 4 z tej fotki
ja tylko jednego z tej fotki ale za to miałem cała masę "kombojów" co do proc łuków to czasem jeździłem do 2 lata starszego kuzyna na wieś, chłopaki w wieku 10 lat napierdalali się (Apacze kontra Arapaho) na dzidy,pałki, kamienie i wszytsko co się dalo, cud że nikomu nie stała się krzywda, ja jako obcy nie brałem udziału poza tym bałem się
Nie. Ucinales palec od gumowej rekawiczki czy innego kondona, pozniej przyklejalo sie na okolo zużytej plastikowej rolki po tasmie klejacej...i napiedalalo z kamieni gdzie popadnie. Doskonale miescilo sie w dloni lub kieszeni. Ha, prawdziwa Wunderwaffe! My to robiliśmy z balona i oprawki od żarówki (tego blaszanego gwintu) i naparzało się głównie z jarzębiny. Zastąpiło to wysłużone i trudne do dostania dmuchawki aluminiowe albo szklane.
A jeśli idzie o pirotechnikę, to głównie karbid był w użyciu, a że gdzieś na Targówku ekipa wyczaiła magazyn, skąd można było ów specyfik ukraść, to emocjom nie było końca. Nie bawiliśmy się w jakieś tam kubeczki - w ruch szły poważnych gabarytów puszki po farbie, beczki i śmietniki. Słuszna porcja (jak u Makłowicza ) karbidu i wody potrafiła tak przyjebać, że na parterach szyby leciały z okien. Strzelaliśmy też siarką ze śrób i bolców z kasowników.
ja tylko 2 - drugiego i ostatniego od lewej
To fotka znaleziona na necie, ja miałem 4 z tej fotki
Ja wszystkich. I wielu innych, praktycznie 3 szuflady pełne uzbrojonego tałatajstwa z różnych epok. Z własnych sprzętów łuki, maczugi, karabiny i małe proce z drutu - idealne do ukrycia w kielni.
Hmmmm... Toście mi panowie słodkie chwile dzieciństrwa przypomnieli.
A bawiliście się w "bitwy powietrzne"?
Brało się nabój od startera, jakis chujowy model samolotu, który zaczęło się sklejać, ale wiadomo było, że nigdy się nie skończy, i tybke kleju modelarskiego (łatwopalnego rzecz jasna). Wsadzało się nabój do kadłuba, doprawiało klejem, podpalało i fruuuu z balkonu (a mieszkałem na 9 piętrze). Zabawa była nieco ryzykowna, bo trzeba było "przetrzymac" płonący model chwilę w łapie zanim się go wyrzuciło, żeby nabój się "podgrzał", bo w przeciwnym wypadku detonacja następowała już po wylądowaniu co nie było takie malownicze. Dwa "loty" zasługują na szczególne odnotowanie. Pierwszy kiedy płonacy Łoś wylądował niespodziewanie na balkonie sąsiada, ktory miał zwyczaj trzymać tam strategiczny zapas benzyny w 20 litrowych kanistrach (normalka w kryzysowych latach 80-tych). Na szczęście nic się nie stało. Drugim, kiedy mój serdeczny koleżka Wojtuś postanowił poświęcić swój model matchboxowego Hawker Hurricana i zrobić przy jego pomocy eksplozję "latajcej cysterny". W tym celu wjebał do niego nie jeden, a pięć nabojów od startera i całą tubkę kleju. Efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Pierdolnięcie (a w zasadzie kilka pierdolnięć) było takie, że sąsiadce spadła doniczka z balkonu, a wszystkie okoliczne psy dostały pierdolca. Specjalna komisja powołana w celu zbadania przyczyn katastrofy lotniczej składająca się z Wojtusia, Pawełka i mojej skromnej osoby odnalazła następnego dnia szczątki samolotu po drugiej strony ulicy, jakieś 60 metrów od naszego bloku. Niestety nie udało się odszukać czarnej skrzynki.
Zdrówka życzę
Matula moja zawsze napada moich znajomych którzy mnie odwiedzają historiami o tym jak byłem mały. Zaczyna zawsze od tego, że juz po porodzie wiedziałam że będzie ciężko, jako jedyny miał łóżeczko na własność, inne dzieci były po dwie sztuki, trzy, ale mój synuś miał sam- nie dało się koło niego nikogo położyć bo wszystkich bił i szczypał."
Byłem bardzo fajnym dzieckiem: graliśmy w strzelanego (takie samo jak chowanego z tym ze mieliśmy pistolety i się zabijaliśmy, co kończyło się zazwyczaj rozruba jak trafiony uważał że nie został trafiony) Zamykałem babcie w piwnicy jak zrzędziła i spierdalałem na boisko. Wrzucałem petardy sąsiadce do ogrodu żeby ją wkurwić bo wtedy wybiegało to bezzębne Yeti o masie 300 kg i darła ryja, a ilości przekleństw nie jeden z nas by jej pozazdrościł. Wersja abgrejdowana była jak się z nią kłuciło i jej odpowiadało- wtedy rzucała w nas kamerdolcami Pierwszy na podwórku miałem dziewczyne.
[ Dodano: 19-11-2007, 15:53 ]
u nas te tzw pindolgumy robilo sie z gwintow po plastikowej butelce co do saletry to przypomniala mi sie historia jak kumpel dostal od starego z ameryki kurtke a wtedy kurtala nowka z ameryki to bylo cos no iu trzymal w kieszeni saletre z cukrem a my nabieralissmy z tej kieszeni saletre i robilismy baczki z kapsli od wodki no i jeden baczek gdzies spierdolil chuj wie gdzie za chwile widzelismy tylko kumpla ktory spierdalal w strone piaskownicy zdzierajac z siebie kurtke no i w chuj dymu za nim kurtka cala byla w dziurach a matuli powiedzial ze mu w szkole ukradli co do kowboji i indiancow to pamietam jak bratu jego kumpel zajebal w piaskownicy takiego kowboja a pozniej dal mu go na urodziny
małe proce z drutu - idealne do ukrycia w kielni
Haclówy jak rozumiem?
Zdrówka życzę
Haclówy jak rozumiem? o kurwa, to była rzeźnia jak się nepierdalało nauczycieli. Musiało kurewsko boleć z tych drucików bo zadyma była jak ja pierdole. Potem doszła do nas technika i pistolety chińskie na te kulki żołte.
Kto się bawił laserem w teatrze???
Kto się bawił laserem w teatrze???
I tu widać różnic pokoleniową... za "naszych czasów" nie było jeszcze kieszonkowych laserów....
...cud, że teatry były
Zdrówka życzę
My bomby robiliśmy w kinderniespodziankach. Wsypywało się proszek do pieczenia i z czymś się mieszało. Nie pamiętam z czym. Octem?? Wtedy tak zajebiście kipi i bulgocze....
Opowiesc Wrzoska przypomniala mi jak juz w nieco poniejszej maloletnosci z kumplem lokalnym piromanem robilismy home made petardy . Montowalismy korpus z blachy, czy tez resztek lusek dodawalismy nieco proszku pozyskanego z niewypalow z pobliskich lasow do tego kabelki. Calosc spuszczalo sie kilka pieter nizej z balkonu w srodku nocy, kabelki do akmumulatora czy innej bateri ....pierdolniecie bylo calkiem niezle. Oczywiscie nie przebijalo nocnych detonacji granatow w lesie po ognisku
Pieknym zwuczajem wielu pokolen u mnie na osiedlu bylo notoryczne wkurwianie ekspedientek w pobliskim supersamie...niektorych bab do dzisiaj nie cierpie hehe.
Fiu fiu, panowie artysci - do teatru Was zabierali. Nas jedynie na zbior truskawek jak jakichs wyrobnikow, tudziez do siedziby Towarzystwa Przyjazni Polsko-Radzieckiej na wystawe osiagniec techniki sowieckiej "Woda na 100 sposobow".
u nas sie budowalo z piasku budowle kazdy swoja, i kazdy rzucal kamieniem zeby rozwalic budowle kumpla... dostalem kamieniem prosto w czaszke, blizne to mam do teraz. Kradzierze w sklepach, zeby zaimponowac kumplom jakim sie nie jest odwaznym:D , przylapania na goracym uczynku i wykrecanie uszu i szarpanie za wlosy wqrwionych ludzi... to byly czasy albo jak szla gromadka ludzi podrzucalo sie imp portfel a Oni chcac go podjebac rzneli niezlego glupa z najdzieja ze cos jest w srodku:) dlugo by opowiadac
[ Dodano: 19-11-2007, 16:22 ]
Ja dodam popularne w mojej podstawówce zabawki zwane "mordercami kontaktów". Najpierw były to kawałki izolowanego drutu, który wsadzało się do obu dziurek kontaktów elektrycznych. Potem niżej podpisany dokonał epokowego udoskonalenia tego urządzenia, konstruując je z rozkręcanej wtyczki od starego żelazka, łącząc drutem oba bolce wewnątrz obudowy. Dzięki mordercom kontaktów często wywalało korki w całej szkole i przerwy trwały dłużej.
Zdarzało się też na przerwie spuszczać śmietniki ze schodów. Gdy już się zaczynała lekcja, często przychodziła sprzątaczka i prosiła kilku ochotników do posprzątania tego bajzlu. Oczywiście chętni najczęściej byli sprawcami owej tragedii. Sprzątało się nawet pół lekcji.
co do śmietników: wrzucaliśmy "29" (my byliśmy "trzydziestką"- nr szkoły) do kontenerów na śmieci, takich na kółkach i spuszczaliśmy je ze schodów
... nie bedzie się nam obcy koło bazy kręcił
co do niewypałów akurat u nas w lasach jest kupe tego,pozostałosć po I i II wojnie światowej do legendy przeszła już akcja jak punki z okolicznej wsi odzyskiwali proch z pocisków artyleryjskich,dwóch piłowało a trzeci stał i polewał zimną wodą niestety raz akcja skończyla się pechowo i jednemu typowi urwało reke niezły numer tez był jak w latach 90-tych owa mityczna załoga zwana zresztą "bojówką" zdetonowała potężny pocisk artyleryjski na cmentzru zydowskim,huk był tak potęzny że zjechała się straż opożarna i policja nigdy później nie słysząłem już tak głośnej detonacji jeden mój znajomy trzymał taki arsenal w piwinicy że spokojnie mógl wystarczyć na zniszczenie połowy bloku,w którym mieszkał a takich typów było conajmniej kilku
Pamiętam z podstawówki coś takiego jak "plujawy". Do buzi brało się kawałki chusteczki higienicznej, żuło i ugniatało językiem kulki. Kulki wprowadzało się do pustej obudowy długopisu. Siało to jak nie wiem, największym ubawem była lepkość pocisku - przyklejał się wszędzie.
Ooo to przerabialiśmy tylko wystrzeliwaliśy to do sufitu z linijki. Celem było zeby taki papierek po tygodniu spał na głowę jakiemuś nauczycielowi. Niestety nigdy się to nie udało. To samo można było ze zwilżonymi zapałkami robić, też się ładnie przyklejały
Ooo to przerabialiśmy tylko wystrzeliwaliśy to do sufitu z linijki. Celem było zeby taki papierek po tygodniu spał na głowę jakiemuś nauczycielowi. Niestety nigdy się to nie udało. To samo można było ze zwilżonymi zapałkami robić, też się ładnie przyklejały z zapałkami to było jeszcze co innego: pluło się na ścianę, grzebano w niej w tym miejscu zapałką (tą stroną bez siarki), odpalało i rzucało do góry. Przyklejały się do sufitu i robiły czarne ślady Przezemnie malowali kible w całej szkole.
Pamiętam z podstawówki coś takiego jak "plujawy". Do buzi brało się kawałki chusteczki higienicznej, żuło i ugniatało językiem kulki. Kulki wprowadzało się do pustej obudowy długopisu. Siało to jak nie wiem, największym ubawem była lepkość pocisku - przyklejał się wszędzie. my strzelaliśmy z tego w kalendarz liturgiczny na religii. idealna tarcza
a nie wiem czy praktykowaliście takie zabawy: uciskanie tętnic szyjnych, następowało omdlenie i wszyscy mieli radochę, łącznie z omdlałym, czasem zatykaliśmy srajtaśmą umywalkę w kiblu, nalewaliśmy do pełna wody, nastęonie głęboki wydech i łeb w wodę, aby nie za szybko wypłynąc na powierzchnię to uczynny kolega przytrzymywał kurwa ale byliśmy pojebani
no te omdlenia byly przejebane, my jednak nie uciskalismy tetnicy tylko robilismy zawody kto dluzej wytrzyma bez oddychania. cieniarze kancili i oddychali z janka, twardziele mdleli ja raz jebnalem fikolka
te zapalki rzucane na sufit u nas nazywaly sie kotkami i mnie zawsze juz jako dzieciaka wkurwialy, bez sensu to calkowicie bylo
zabawy w Robin Hooda to byla rzecz jasna podstawa, ale ja nigdy nie bylem calym sercem w to zaangazowany. tak sobie lazilem po drzewach, z luku tez mi srednio wychodzilo. nie bylem do tego stworzony, ja kurwa bylem pilkarzem
kurwa nie mam zielonego pojecia o czym wy gadacie z tymi kondonami, rekawiczkami, zarowkami i plastikowymi rolkami =u nas sie chyba tego nie robilo
opowiadnaie Wrzoska z samolocikami mnie rozjebalo
a który z was zaliczył tzw "kręcenie worów"
Mnie natomiast zawsze bawiło przyklejanie petów do sufitu. Polegało to na tym, że z papierosa wypalonego do połowy wykruszało się resztki tytoniu, śliniło filtr i sruuu do góry. Niektóre potrafiły się trzymać sufitu po kilka miesięcy. No i zabawy z perhydrolem i piłeczkami do pingla. Połamaną w drobne kawałki piłeczkę umieszczało się w jednym końcu pudełka np od zapałek, sproszkowany perhydrol w drugim. Dopóki oba składniki nie miały ze sobą kontaktu było git, wystarczyło jednak potrząsnąć pudełkiem... wydobywał się z niego niewielki obłok dymu i smród taki, że najwięksi szkolni twardziele spierdalali jak najdalej. Były również zabawy dodajże tlenkiem sodu ukradzionym z pracowni chemicznej. Efekt: dziura w podłodze zamiast klopa. O pomniejszych wyskokach typu kopcie wrzucane do sal podczas lekcji czy zianie ogniem na przerwach nie ma co wspominać.
[ Dodano: 19-11-2007, 19:12 ]
z zapałkami to było jeszcze co innego: pluło się na ścianę, grzebano w niej w tym miejscu zapałką (tą stroną bez siarki), odpalało i rzucało do góry. Przyklejały się do sufitu i robiły czarne ślady Nabyłem tę umiejętność ładnych parę lat temu. Niestety, gdy ostatni raz się tak bawiłem nie wyszło mi ani razu Wyszedłem z wprawy.
hmmm... ja robilem kolegom bmw;)
kiedys na przerwie obezwladnilem kumpla, zwiazalem mu lina rece, potem nogi i wynioslem na korytarz - byla kupa smiechu;) hymm... jazda na sankach ze schodow, zamienanie drzwi, tak zeby wygladaly jak z kowbojskiego salonu, oczywiscie bojki w szatni, na podworku podpalanie co tylko mozna, pirotechnika... bratu kumpla ujebalo reke... wojny na pistolety z kulkami, hihi... mialem to szczescie przezyc powodz w 97r. wtedy to byla zabawa:p oczywisce kopanie pilka po oknach, rzucanie z dachu bloku ceglowek... kumpla ojciec byl policjanten...wiec kumpel mial dojscie do amunicji;) probowalismy zrobic z niej mine, ale w wieku kilku lat bylismy za wascy w uszach ... achh piekne czasy... tyle radosci, tyle zabawy, a teraz takie palowanie sie...
aaa sikanie z balkonu
na podworku podpalanie co tylko mozna, Podpaliłem stacje PKP Bielsko- Biała Komorowice i jestem z tego dumny!
z podpalaniem to od dzieckia mialem pierdolca, jak 12 lat mialem to do poprawczaka mnie chcieli bo dom kultury tak sie jaral ze dawno takiego pozaru nie bylo w okolicy, 4 wozy przyjechaly.
skobelki, kondonierka (kondom albo gumowa rekawiczka), saletra standart...
jeszcze czesto zk umplami chodzilismy wkurwiac ksiedza na achrystii, raz sie wkurwil i gonil nas autem.
no i jeszcze czesto bawilismy sie na dachu wiezowca.
zawsze w podstawówce jak wracałem ze szkoły wybijaliśmy szyby w pobliskich poradzieckich koszarach
Wiele eksperymentow z prochem,naboje sie rozwalało,a nawet kule armatnią ... W 2001r wszyscy chcieliśmy zostac arabskimi terrorystami i zabijac zlych amerykanow i faszyzujących żydow na ziemi palestyńskiej ...hehe.Z tym akurat przyszły ogolne zainteresowania historią i militariami bez skrzywien politycznych.
Lany poniedziałek był w pyte świetem,najpierw rano oblewalismy sie wenwątrz naszej ulicy a kolo poludnia gdy znudzilo sie nam,bylismy juz przemoczeni,rzucano hasło by zebrać zachodnia częśc miasta i ruszyć na wschód, na krucjate na ulice Armii Czerwonej , tam byla zawsze sroga ekipa , witali nas zazwyczaj wodą ale gdy konczyla sie woda,rzucano wiadrami i wszystkim co bylo pod reka,niebezpiecznie sie robiło gdy w ruch szły cegłówki.
Piłka nożna to w 100% koszerny sport,wiec dla nas na dzielnicy była to podstawa,cipki z dużego blokowiska grały w kosza i w ogole byli to jacys wylansowani pajace,my jako ta część "B" miasta wolelismy pilke nożną . Każdy był jak Zidane,Overmars,Figo czy Nuno Gomes. Końcowki meczu zazwyczaj wyglądalu juz,jakbyśmy z zagrań Zidane'a potrafili tylko z bańki przyjebac,potem byla regularna bitwa. Apogeum nienawisci pilkarskiej nadeszlo wraz z turniejem druzyn podworkowych,wygralismy i stalismy sie wrogami publicznymi,kazdy mecz"wyjazdowy" konczyl sie sprintem na swoje osiedle,gości po "rozejmie" czekal podobny los
Wspomniano o kręceniu wora...hmmm , ja pamietam kręcenie sutów,to byla dobra zabawa...
dziura w podłodze zamiast klopa. U nas był taki efek gdy kumpel wrzucił Achtunga (największa petarda jaka była dostępna u nas w sklepach) do kibla
Przez laserki i jogurty nasza szkoła miała 3 letni zakaz wstępu do kina w którym odbywały się przedstawienia. Skoblówki bardzo niebezpieczne były, ale dawały mnóstwo radochy tak jak palcówy (u nas nakładaliśmy na końcówki butelek plastikowych palce od rękawiczki gumowej, ewentualnie balony) A szkoła to już wogóle inna bajka, a wszystko przez jednego debila z którym zresztą przyszło mi teraz grać w kapeli On był pomysłodawcą achtungów, odpalania gasnic, podpalenia nauczycielce włosów i wielu innych popierdzielonych akcji, których zresztą był tez wykonawcą.
z karbidu też się napierdalało szczególnie w Sylwestra. nigdy w Sylwestra, zawsze na Wielkanoc. raz przegiąłem z ilością wody i mi ogień na łapę wyjebał. rodzinka za stołem w komplecie powiększonym o jakieś chuje muje, ciotki, stryje i wchodzę ja z łapą czarną jak węgiel...
z tych wszystkich mikstur w stylu saletra + cukier puder, czy karbid u nas swego czasu była popularna mieszanka polegająca na wybielince w proszku i wodzie utlenionej w pastylkach (perhydrol). po zmieszaniu i odczekaniu ok 10 sek. szedł siwy dym który dawał zgniłym jajem. mieszaliśmy to w pudełkach od zapałek i wrzucaliśmy gdzie popadnie. najczęściej babom do toreb z zakupami, do autobusów albo typowi który był megachujem do kiosku . później wpadłem na pomysł żeby dodać do tego nadmanganianu potasu - efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania.
kiedyś zrobiliśmy włam do podstawówki i opierdoliliśmy pracownie chemiczną z opiłków magnezu i czegoś co się zapalało w wodzie - potas chyba. nie zapomnę tej niedzieli do końca życia
mieliśmy jeszcze patent na usypianie ryb - kwas borny, czy borowy w proszku zmieszany z ciestem - efekt niezły
raz bylem zawieszony za wyjebanie petardy przed kanciapom szatnierek
zawsze byłem grzeczny.do swojej szkoły nosiłem śróbokręt i rozkręcałem całe ramy okienne, a szczególnie wkurwiało wszytkich woźnych, że co oni jednego dnia nie skręcili, to nastepnego będzie rozkręcone
Nikt tu chyba nie wspomniał o 'kanapkach' - przewracało się kolesia na glebę a następnie rzucała się na niego kupa ludu. Następowało lekkie przyduszenie (czasami liczba osób które brały udział w tej zabawie dochodziła do 15) ale raczej nigdy bez poważnych obrażeń, raz tylko kumplowi warga poszła. Piromanem zostałem dopiero w liceum, z wcześniejszych lat pamiętam tylko 'smoki' - brało się pudełko zapałek i podpalało, nic efektownego, troche ognia, dymu i to wszystko. Za to bardzo efektowne było wrzucanie dezodorantów do ogniska. Wybuchały niezależnie od ilości gazu w środku, choć trzeba przyznać, że jak się wrzuciło pełnego to widowisko było przepiękne - kula ognia o średnicy ~3m i puszka szybująca ponad drzewami (zdarzało się że osiągała pułap około 30 metrów), zdarzały się też co prawda lecące poziomo a taka potrafiła się owinąć wokół gałęzi, dlatego należało odsunąć się na bezpieczną odległość by przypadkiem nie oberwać. Nie muszę chyba wspominać, że huku było w cholerę tak ze wszystkie psy w sąsiedztwie dostawały białej goraczki, do teraz mój pies ma odruch pawłowa gdy rozpalamy ognisko, mimo ze ostatną puszkę wysadziliśmy jakieś 6 lat temu
saletra + cukier u nas sie to nazywalo "fruwajka". w dobrym tonie bylo dodanie namanganianu potasu (piekny blekitny plomien) lub opilkow zelaza (iskierki). saletra + cukier sluzyly tez jako lont do odpalania naboi od syfonu. byly tez "smierdziuchy" - polamany ping pong na drobne kawaleczki wsadzony dopudelka po zapalkach i podpalony. z tego co pamietam wiecej dymu bylo z chinskich (miekkie) niz z czeskich (kurewsko twarde)
w sumie mógłbym tu napisać o wielu rzeczach, jednak o większości napisali poprzednicy. a jednak, nie wiem czy ktoś wspomniał "branie na kanta"! w podstawówce wybieraliśmy jednego kolegę z klasy, po czym ciągnęliśmy go kroczem na kolumnę/krawędź barierki przy schodach i naciągaliśmy go granic możliwości
a co do doświadczeń pirotechnicznych, rozbieraliśmy jeszcze race do startówek, zbieraliśmy proch i robiliśmy bomby w pudełkach od zapałek
Ja do dzisiaj mam bliznę pod ustami (powoli już się opala i wraca do koloru reszty twarzy) po wybuchu w ognisku akumulatora ze znalezionej golarki.
Dziwne, że nikt nie wspomniał o rozlewaniu gęstych, łatwopalnych olejów na jezdni/chodniku, tak by tworzyły napis z przesłaniem, który potem się podpalało. Przyjeżdżających do Żar gdzieś 4 lata temu witał napis "Precz z komuną!". Szkoda jeno, że po parunastu minutach było już to nieczytelne i gasło.
W szkole raczej przypałów nie robię - smrody w kiblu już nie cieszą, co najwyżej od czasu do czasu robimy bramę nauczycielom (tym nieporadnym ) przed pokojem nauczycielskim, albo pogo w zatłoczonym sklepiku szkolnym, które często kończy się wspomnianym bodajże wyżej rzucaniem się w kilkunastu na leżącego kolegę.
duży kondensator do gniazdka na chwilę a potem dotknięcie nim nielubianego kolegi
Rurka po z długopisu (ważne by się nie zwężała) + papierki wydarte do z zeszytu które wkładało się do ust i pluło przez rurkę w nauczyciela.
Rzucanie petardami pod okna starym babom (raz pod blok jednej przyjechała karetka i miesiac szukalismy babki by sprawdzic czy zawalu nie dostała).
Koreczki z saletrą i cukrem.
Klepanie dziewczyn po dupie i ciągnięciu za warkocze.
Mazanie w toralecie "Swastyk" i "pentagramów".
Nalewanie denaturatu i innych syfów kotom (przez nas były nazywane "Tygrysami"), do żarcia.
Strzykawki i ganianie z takim arsenałem po osiedlu.
Ahhh, to były czasy, pierwsze tanie wina, browary, pierwsze panny, uciekanie przed krzyczącymi ludźmi... Chciałoby się czasem wrócic...
Pamiętam, jak dawno temu, w zamierzchłej przeszłości, bawiliśmy sie pukawkami, do których wytworzenia były potrzebne dwa... no trzy elementy: balon + ucięty w końcówce plastikowy element jaja z kinder niespodzianki (tak, by nie było denka) + jarzębina (dokładnie tego nie umiem opisac, ale kiedys podeslę Wam zdjęcie). No i na ten scięty element z kinder niespodzianki nakladało się balonik, i obklejalo się go taśmą klejąca, u wylotu pukawki, by jakoś trzymała (kurva, jak zwykle o tasmie zapomniałem wczesniej wspomnieć ) ; do tejże pukawki wrzucało się jedną dziewiczą jarzębinkę ,, by opadła na dno pukawki, naciągało się balonika i puszczało go tak, by jarzębina z całej pizdy trafiła w cel. Fajna zabawa, zwłaszcza w podstawówce, jak na przerwach naparzaliśmy z pukawek w kolezanki i nauczycieli; aczkolwiek zdarzały się i przykre wypadki, gdy np. jeden z naszych kolegow na lekcji dostał z pukawki jarzębinką centralnie w gardło - na szczęscie nic powazniejszego mu się nie stalo na ciele, bo we łbie to chyba od urodzenia mial nasrane
my ześmy się między ulicami bawili w wojne na kamienie i kije, na pobliskim drzewie bawiliśmy się w drużynę A (pamiętacie ten w pizde serial) no podpierdalanie kolegom ludzików z klocków lego i resorków w piaskownicy
apropo "smoków" - ja myślałem, że to było nabieranie gazu z zapalniczki w ryj i dmuchaniem tym robiac smugę ognia. W podstawówce zjarałem w ten sposób firanę oraz kiedyś sobie przez przypadek brwi i grzywę, bo otworzyłem papę a zapomniałem dmuchnąć
Morky papier, lufki z długopisów czy słomek z napojów - notorycznie - napierdlało się kulkami z kartek z zeszytu, chusteczkami, plasteliną, a full automat był plucie ryżem. Robiliśmy jeszcze coś takiego, ze wyrywało się kartkę z zeszytu, ładowało się ją w ryj, żuło się i mokrą napierdalaliśmy to w tablicę, to w kogoś czy w mapę. Do tego należy dodać rzucanie groszkami w tablicę by nauczyciel pisał na tablicy. Kładło się kondony nauczycielom w dzienniki jako zkładki, dopisywało się oceny.
dzwonienie domofonami, pukanie do drzwi i spierdalanie, charanie na dzwonki i klamki, wynoszenie kwiatów do windy - to chyba każdy robił.
W szkole raczej przypałów nie robię - smrody w kiblu już nie cieszą, co najwyżej od czasu do czasu robimy bramę nauczycielom (tym nieporadnym ) przed pokojem nauczycielskim, albo pogo w zatłoczonym sklepiku szkolnym, które często kończy się wspomnianym bodajże wyżej rzucaniem się w kilkunastu na leżącego kolegę.
Widzę ,że pokemony rosną w siłę
Proponuje wykonywać testy dla nowych-młodych użytkowników na stopień zżydowienia i głupoty
Całe dnie w piaskownicy
Przy końcu każdej bitwy rzucaliśmy się z kumplami czym tylko mozna było, kamieniami, cegłami, kijami - takie emocje
Całę dnie niewychodzenia z domu przez to
Pamiętam jak z 7 lat temu kupiłem pierwsze glany, to była radocha, kopałem we wszystko i wszystkich
A w szkole to się robiło różne rzeczy, zamykało się kumpla w szafce na cały dzień, zjezdzało się na ławkach ze schodów, podpalało się gazetke i najlepsza zabawa jaką pamiętam, brało się ławki które słuzyly za tarcze, dzielilismy sie po dwie osoby w grupie, jedna osoba z grupy rzucała piłką do tenisa z całej siły w drugą grupe a druga osoba musiała obronić ławką, albo zabawy w taran, brało sie łąwki i z całej siły biegło się w swoje strony
Przyklejanie do ławek plecaków superglue, zwiazywanie tasma ławek..
To były czasy
[ Dodano: 20-11-2007, 10:39 ]
Czemu nikt tego nie dodał? "turnieje" piłki nożnej na korytarzach w szkole. Parę zmiętolonych kartek z zeszytu idealnie obklejonych taśmą = idealna piłka. Zasad brak, bramki ustawione z plecaków, albo koszów na śmieci. Tylko, że nauczyciele się często czepiali.
Jak byłem w wieku przedszkolnym to zamiast pirotechniki, była urynotechnika: Razem z bratem szukaliśmy po krzakach butelek po wódce, szczaliśmy do nich i wrzucaliśmy do ogniska. Solidnie podgrzane, pod wpływem ciśnienia "wybuchały".
Heh, pamiętam jak z przedszkolną ekipą próbowaliśmy zakopać jednego kolegę (bardzo nielubianego). Był cały w pisaku i okładaliśmy go łopatkami. Na jego szczęście przedszkolanka szybko zareagowała.
"turnieje" piłki nożnej na korytarzach w szkole. Parę zmiętolonych kartek z zeszytu idealnie obklejonych taśmą = idealna piłka. Zasad brak, bramki ustawione z plecaków, albo koszów na śmieci. Tylko, że nauczyciele się często czepiali.
Eee tam pilka nozna... U nas sie gralo "w syfa", czyli takiego berka z pilka/butelka/kauczukiem/itp. itd. Kto w momencie dzwonka na lekcje byl akurat syfem zgarnial od wszystkich uczestnikow gry kopy w dupe A sama gra byla naprawde wyjebista, nie raz sie wlazilo na kraty czy inne "bezpieczne miejsca", wiec syf musial naprawde sie nameczyc zeby kogos trafic.
W moim okresie przedszkolnym wielką popularnością cieszyły się na naszym osiedlu zadymy z chamami zamieszkałymi po drugiej stronie ulicy. Czasam nawet 30-40 osób było w to zamieszanych jednocześnie. Raz udało nam się też pojmać jednego i próbowaliśmy go powiesić za ręce, przy użyciu liny czy gumy z kabla, na drzewie - ale jacyć ludzie nam przeszkodzili. No i podpalenia, najfajniej się śmietniki jarały. A w podstawówce bardzo lubiłem prześladować inne dzieci. Opanowałem z książki, do niemal perfekcji, sporo technik Chin Na, co polegało na szarpaniu za mięśnie, ścięgna lub zakładaniu dzwigni. Z czasem już mało kto chciał w ogóle się do mnie zbliżać, ale mi to nie przeszkadzało - bo zawsze najlepiej bawiłem się w swoim własnym towarzystwie Zimą chodziło się czasem na okoliczne glinianki i skakało po lodzie, żeby uciekać z krzykiem jak zaczynał pękać.
[ Dodano: 20-11-2007, 16:26 ]
Z czasem już mało kto chciał w ogóle się do mnie zbliżać, ale mi to nie przeszkadzało - bo zawsze najlepiej bawiłem się w swoim własnym towarzystwie
Dyskretny urok masturbacji...
:punkserwis:
kiedys miałem z kumplem dużur i pilnowaliśmy, zeby sie ludzie nie tratowali w kolejce do sklepiku mój ziomal sie za bardzo wczuł, wział do szkoły paralizator i strzełił tym jednemu kolesiowi w dupe, na szczescie tam juz bateie ledwo ciągnęły i koles sie tylko chwilke potarzał po podłodze, podobno go tak dupsko bolalo, że nie umiał siedziec przez kilka dni
plucie z dlugopisow do celu w czasie lekcji, skakanie na siebie, kopanie z kolana w udo, pukawki(balon+koncowka butelki), zakladanie smietnikow na glowe, chowanie plecakow i innych rzeczy, wkladanie do nich kwiatow ksiazek ze szkolnych polek itp., bojki na niby, szczanie na podloge, urywanie kranow, rodeo(brales typa miedzy nogami i podrzucales go tak zeby spadl na jaja), obcinanie wlosow, wynoszenie po dzwonku koncowym lawek i krzesel z klasy, wiazanie plecakow, wywracanie wieszakow w szatni, krecenie wora, mdlenie, zabawa w wojne, rzucanie krzeslami, glosne pierdzenie i bekanie, sranie obok kibla, ja pierdole ale bylo zabawnie:D
kolonie
przypomniała mi się tak zwana zielona noc cały zapas pasty do zębów szedł się jebać wtedy łóżka,ubrania,korytarze,kible wszystko ujebane w paście
do tego kocówki,czyli napierdalanie delikwenta zmoczonymi recznikami na końcu zrobiony mocny węzeł w tzw główkę i ogień pamiętam całe wojny toczone na ten "sprzęt"
marchewą bardziej bolało
no tak to były marchewy(te ręczniki),starość nie radość czyli niech ktoś mnie oświeci o co chodziło z tymi kocówkami?
nie, nie, kocówa to bicie ręcznikami, ale były dwie metody zwijania, jedna z węzłem, druga w rożek - z jakichś powodów nazywana marchewą, węzeł był efektowny ale marchewą bardziej bolało
dzięki za przypomnienie no i koniecznie ręczniki musiały być namoczone,wtedy jebnięcie było bardziej bolesne
a kto chodził na rajdy harcerskie(tak byłem harcerzem i chuj )? pamiętam jak odłączaliśmy sie od reszty grupy i ekipą wbijaliśmy do danej wiochy w puszczy(nie musze dodawać że zabitej dechami a nieraz i dachy ze strzechami się trafiały )magnetofon marki SHARP na baterie a z głośników na cały regulator(ekipa była mieszana ale pamietam) EXPLOITED,ARMIA,KSU,SLAYER,RUNNING WILD i GUNS N' ROSES zabawa się skończyła jak kumplowi ze stodoły podpierdolili ten magnet,jebane wieśniaki
rodeo(brales typa miedzy nogi
»W bloku z kumplami zatrzymywało się w płowie piętra windy i próbowało otworzyć drzwi. Samo odpowiednie zatrzymanie było dość trudne, a potem się wyłaziło przez wnęki albo górą albo dołem. Wychodząc górą ryzykowało się, że winda ruszy w dół, a wychodząc dołem, że się wpierdoli do szybu. Szczerze się przyznam, że wnęka na dole zawsze przyprawiała mnie o palpitacje serca i wykonywałem tak długi skok, żeby wylądować ze 2 metry od ziejącej czernią krawędzi Takie zabawy trzeba było przeprowadzać szybko, poza szczytem windzianym, bo ludzie niemiłosiernie w końcu się na nas wkurwiali i dochodziło do wykręcania uszu (co powodowało często ich naderwanie ) lub szarpania za ramię. Standardowo też ubliżało się frajerom marząc windy. Pluło się też na guziki albo smarowało różnymi ciekawymi substancjami...
Na ostatnim, 10 piętrze, schody w górę prowadziły do takiej nadbudówki na dachu nad szybem windowym. Było się małym, to się przeciskało tam przez kraty albo przepiłowywało kłódkę (jak już mieliśmy za duże bicepsy ), dostawało do sterowni i patrzyło na te cudowne mechanizmy robiące masę hałasu W przybudówce oczywiście też były drzwi prowadzące dach -- niezapomniane panoramy okolicy.
Wysoki blok pozwalał prowadzić różne eksperymenty związane z grawitacją. Na dach klatki schodowej (było łatwo na niego wejść z 1 piętra) zrzucało się resoraki. Sprawdzało się potem, komu rodzice kupują chujowe zabawki, które się po jednym zrzucie całkiem niszczą Najtwardsze były zbudowane całe z metalowych części Matchboxy -- kozackie resoraki, potem robili już z plastikowymi podwoziami i chujowym metalem w karoserii. Z 10 piętra leciało wszystko, zabawki, kamienie, cegły. Raz nudziło nam się kompletnie i sprawdzaliśmy, jak wysoko odbije się od asfaltu zrzucona futbolówka. Frajer musiał zawsze wjechać na 10 i obserwować zdarzenie z góry, ale na dole przeżyłem horror, jak ta piłka mało jakiejś kobiety nie trafiła w głowę -- spadła dosłownie metr, dwa od niej...
Jak rozkopali nam podwórko robiąc remont rur ciepłowniczych, to łaziliśmy po wykopie. Z jednej krawędzi przerzucało się na drugą deskę w czerwono-białe paski (kto widział takie na budowach, ten wie) i przechodziło na drugą stronę. Deski były dość kiepskiej wytrzymałości, bujało jak cholera, a spaść można było ze sporej wysokości w dół (jak na te dziecięce wzrosty) i przy okazji nadziać na różne ciekawe obiekty. Podwórkowy grubas zniszczył w ten sposób wiele desek Zabawa w chowanego w tym wykopie -- wypas. Po remoncie niestety pozostała blizna na naszych chłopięcych sercach -- na jedynym większym, pustym kawałku asfaltu, nadającym się na boisko piłki nożnej, dosłownie na środku pola karnego pod jedną z bramek robole zostawili po sobie czarną, grubą rurę wystającą na metr z ziemi. Chuj im w dupę! Kiedyś jeszcze administracja postawiła na boku tego asfaltu betonowy (???!!!) stół do ping-ponga. Chuj w dupę administracji, szczerze nienawidziliśmy tego stołu, bo o ile rurę można było obejść, to jak piłka wpadła pod ten jebany stół, to psuła misternie wyprowadzaną akcje młodych Ebich, Błaszczykowskich i Krzynówków... Tak na niego narzekaliśmy, że w końcu ojciec jednego z nas pewnej nocy ujebał metalowe nóżki tego stołu. Niestety, nie pomyślał, że ta jebana, zbrojona betonowa płyta jest w chuj ciężka i ciężko samemu ją wynieść. I od tej pory mieliśmy na boku boiska betonowe podwyższenie...
Podczas ocieplana bloku po podwórku walało się mnóstwo płyt styropianowych. Robiliśmy z tego łódki i puszczaliśmy w parku w basenach z wodą. Brało się też taką płytę i szorowało nią po asfalcie. Po paru dniach całe podwórko było ujebane w malutkich, białych kuleczkach. Niezapomniany widok. Największe kozaki wkradały się do roboli po całą paczkę tych płyt, którymi się napierdzielaliśmy po łbach
Raz przyszła moda na kapiszonowce. Wydawałem całe kieszonkowe na "magazynki". Bawiliśmy się w policjantów i złodziei latając po korytarzach w bloku, bo tam się najlepiej niósł hałas. Hukiem wkurwialiśmy stare baby, co się nudziły siedząc ciągle w domach.
Pirotechnika jakoś nas nie pochłonęła. Raz tylko na środku korytarza próbowaliśmy rozbroić zieloną, dość grubą petardę. Nie mógliśmy przeciąć nożem tektury, więc położyliśmy ją na ziemi, obaj w skupieniu przyklęknęliśmy i się nad nią pochyliliśmy, a kumpel zaczął ją dźgać ostrym końcem noża. Trafiał raz na trzy razy. Gdy wysypało się trochę prochu, znów nie trafił, uderzenie o podłogę wykrzesało iskrę... i miałem kurwa pisk w uszach przez 2-3 dni... Myślałem, że już mi tak zawsze zostanie -- przeżywałem zdarzenie mocno
W bloku z kumplami zatrzymywało się w płowie piętra windy i próbowało otworzyć drzwi. Samo odpowiednie zatrzymanie było dość trudne, a potem się wyłaziło przez wnęki albo górą albo dołem. Wychodząc górą ryzykowało się, że winda ruszy w dół, a wychodząc dołem, że się wpierdoli do szybu. Szczerze się przyznam, że wnęka na dole zawsze przyprawiała mnie o palpitacje serca i wykonywałem tak długi skok, żeby wylądować ze 2 metry od ziejącej czernią krawędzi też były takie zabawy na osiedlu do czasu aż jednego zmiażdżyło, miał 8 lat
No zabawa niemiłosiernie głupia, przyznać trzeba jasno. Przypomniało mi się, że niektórzy jeździli na dachu tej windy. Zatrzymywało się taką na 10 i wchodziło do tej maszynowni na dachu. Ja się nigdy nie odważyłem, czym straciłem 50 punktów w charyźmie i podwórkowej napince. Bo w sumie po to się robiło te głupoty, żeby mieć co kumplom opowiadać.
ekh... ja pamiętam że za szczeniaka rozbudowywali nam osiedle.. dużo domków jednorodzinnych wtedy powstało ale robota szła wolno, to i bawić gdzie sie było, pamietam jak robiliśmy sobie bazy na tych budowach bawiło sie z żołnierzy, wspinało po ścianach, skakało z dachów.. zwłaszcza zimą na rowerach, takich pelikanach czy jak ich zwał ( po jednej akcji pamietam, że wbiłam sobie kawałek pedała w udo.. heh ale nie powiedziełam starym dop nie zaczeło robic sie jakies takie czerniawe i sliskie .. kiedy kładli nam funkiel nówka studzienki kanalizacyjne czy studzienki na jakies kable chuj ich wie to przez dobre 2 mc stały one na trawniku przed blokami ułożone w trzy poziomowe piramidy , wiecie jakie wąskie sa te wejścia do studzienek ( te betonowe klapy or metalowe kraty) to myśmy busowali w tych betonowych piramidach.. heh ciemno jak chuj mało miejsca i w sumie chwiało sie bo byle jak to poukładali ale jzada było niezła zwłaszcza jak starszy kolega zarobił podkop z ziemi pod wszystkimi studzienkami.
a bawiliście sie w bazy na drzewach czy jakis starych placah? u nas miedzy domkami na radosnej był taki plac pod dom cały zarosniety ponad metrowymi zielskami z wierzbą płacząca i starym metalowym garażem, tam była nasza baza robiło si eogniska, wspinało na drzewa i po linach, chustało sie na takich linach z deska nad ogniskiem i robiłe próbe ognia.. jakims nożem kuchennym rozgrzanym w tym pseudo ognosku trzeba było dac sobie wypalic numerek .. pamietam ze ja miałam 3 ( hehe 3 po wodzu) na brzuchu..ale teraz zostały z niego jakies mdłe blizienki
ogólnie przechuje niezłe z nas było.. ja i koledzy za szczyla bylismy chyba znienawidzenie przez całe osiedle.. za skakanie po trzebakach, wywlekanie kontenerwó na srodek ulicy i wchodzenie do piwnicy z węglem w bloku przez taka klape metalowa z boku koło trzebaka.. za skakanie po dachach garażów a później za picie winka na tych dachach... eh to były czasy...
sorry za lietrówki itp ale sie na psychologi z lapem czaje w łostatnim rzedzie ;P
Przypomnialo mi sie jeszcze, ze w gimnazjum podczas przerw najciekawszym zajeciem bylo napierdalanie jajkami w tramwaje
Kozacki topic.
Jak ocieplali nam na osiedlu bloki, to jumaliśmy wielkie paczki styropianu i kładliśmy na obwodnicy miasta, jak ktoś się zatrzymywał to zarobił jeszcze serię jabłek z haryndy/ew.jajek po samochodzie.
Dzieciaki z mojego bloku , i paru bloków obok tworzyły jedną ekipę , od drugiej ekipy - naszej kosy oddzielało nas przedszkole które było polem wielu bitew i bitewek. Napierdalaliśmy sie kamlotami , grudami z ziemi - jeden kumpel oberwał kiedyś w partyzanckiej akcji od takiej małej cipy cegłówką w łeb.
Na śmingus-dyngus zbieraliśmy się o 6 rano , i laliśmy ludzi którzy szli do kościoła, później chodziliśmy na inne osiedla i jak kończyła się woda to w ruch szły wiadra i pięści.
Koło nas jest taki sklep , i z tyłu jest podjazd (z rampą itd) do ciężarówek z towarem. Często przed tylnymi drzwiami stały skrzynki od mięsa,piwa itd - to się drzwi zastawiało skrzynkami , śmietnikiem , dzwoniliśmy do sklepu no i wszystko wpadało do środka. I tak do skutku póki ochrona nie przyjechała.
Mądre to nie było , ale łezka się w oku kręci.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plszamanka888.keep.pl |
|
|
|
|