|
Noteka 2015 |
WIEŻA WIDOKOWA JAGODA
Dzieñ zacz±³ siê wcze¶nie, i ponuro jak w powie¶ci sensacyjnej. Z ³ó¿ka wyci±gn±³ mnie dzwonek, a za progiem sta³o trzech smutnych facetów. Niezupe³nie smutnych. Dwóch u¶miechnê³o siê na mój widok, z czego jeden ca³kiem szeroko. Mo¿na by³o zrozu¬mieæ ten brak urzêdowej powagi. Nieogolona gêba, rozbie¬gane oczy oraz zmierzwione kud³y czyni³y mnie zapewne podobnym do skacowanego borsuka. - Rados³aw Tomaszewski, sta³y wspó³pracownik tygo¬dnika „Oble¶ne Nowinki"? - zapyta³ najsmutniejszy. Spojrza³em spode ³ba. - Tak, to ja. Wyci±gnêli legitymacje, bardzo dbaj±c, bym nie pomy¬¶la³, ¿e to rewolwery. - Ministerstwo Obrony Narodowej - oznajmili chórem. - Wiecie co, panowie, to chyba naprawdê pomy³ka... - Mo¿emy wej¶æ? Pytanie, rzecz jasna, by³o retoryczne. Kiedy ju¿ wpako¬wali siê do ¶rodka i zamknê!! drzwi, ten najbardziej weso¬³y oznajmi³: - Przychodzimy w sprawie pañskich artyku³ów dotycz±¬cych naszego resortu... - Ale¿ ja wszystko zmy¶li³em! - nie by³em pewien, czy w obecna sytuacji jest to rozs±dny argument, ale w sumie nie mia³em nic innego do powiedzenia. - Wiemy o tym - odrzek³ ten umiarkowanie weso³y. - W³a¶nie dlatego tu przyszli¶my. - Ojczyzna pana po-trzebuje - doda³ najsmutniejszy. Zakrêci³o mi siê w g³owie. [...] W samochodzie weso³y przedstawi³ siê jako pu³kownik Moraszczyk, po czym wyci±gn±³ ze schowka moj± teczkê ewidencyjn± z WKU. - S³u¿y³ pan mo¿e w wojsku? - zapyta³ rozwi±zuj±c tasiemki. . - Nie. - A dlaczego? - Wykryto u mnie alergiê na sier¶æ kota. Zirytowany zaszele¶ci³ gwa³townie papierami. Mina wyd³u¿y³a mu siê, gdy znalaz³ wyniki badañ lekar-skich. - Rzeczywi¶cie - westchn±³. - Jest alergia na kota, a na dodatek na kurz i py³ki traw. - Czyli na koszary i poligon - skwitowa³em zastana¬wiaj±c siê, kiedy wreszcie przejd± do rzeczy. - Mam nadziejê, ¿e nie jest pan pacyfist± - odezwa³ siê ten, który do tej pory u¶miecha³ siê najszerzej. - Nie jestem, ale za to znam du¿o dowcipów o trepach. Prowokacja da³a zaskakuj±cy skutek. Wszyscy trzej wyra¼nie siê zaniepokoili. Odnios³em wra¿enie, ¿e nie wiedz±, jak ze mn± rozmawiaæ. Zapad³o niezrêczne mil¬czenie. Mijali¶my w³a¶nie Dworzec Zachodni i skrêcali¬¶my w kierunku Alej Jerozolimskich. W tym momencie pacyfistycznie nastawiony go³±b nasra³ na przedni± szy¬bê. Dobra wró¿ba, pomy¶la³em. - Proszê zrozumie, ¿e zale¿y nam na pañskiej wspó³¬pracy - odezwa³ siê wreszcie Moraszczyk. - Nie jeste¬¶my pañskimi wrogami. - A kim? Ten najsmutniejszy odetchn±³ z ulg± i odwróci³ siê na chwilê od kierownicy. - Genera³ brygady Ryszard Jankowski - wyci±gn±³ rêkê. - Ja te¿ genera³, tyle ¿e dywizji - przedstawi³ siê ten najweselszy. - Emil Stebnowski. - I co mamy robiæ? - zapyta³em staraj±c siê ukryæ za¬skoczenie. - Przygotowaæ obronê kraju wed³ug taktyki pañskiego pomys³u - oznajmi³ Moraszczyk. - Mogliby¶my zaj±æ siê tym sami, ale uznali¶my, ¿e bêdzie pan cennym konsultantem - doda³ Stebnowski. - Nie wierzê! Wje¿d¿ali¶my w bramê budynku naprzeciwko domu handlowego IKEA przy Jerozolimskich. - Opracowali¶my ju¿ konstrukcjê szerokozakresowego pelengatora, o którym wspomina³ pan w swoich ar-tyku¬³ach - ci±gn±³ Stebnowski. - W chwili obecnej trwa monta¿ dwóch tysiêcy sztuk tych urz±dzeñ. Poza tym dzi¶ rano rozpoczêli¶my roz¶rodkowanie dywizji pancer¬nych. S³ucha³em tego oniemia³y. Po raz pierwszy od czasów przedszkola zapomnia³em jêzyka w gêbie. Samochód zatrzyma³ siê na wewnêtrznym dziedziñcu. - Napisa³ pan trzy artyku³y? - zapyta³ Jankowski. - Nie, cztery - wykrztusi³em. - Wszystkie z³o¿y³em w redakcji „Oble¶nych Nowinek". - Psiakrew! Mówi³em, ¿e ten naczelny cos ukrywa! - zdenerwowa³ siê Moraszczyk. - Zdaje siê, ¿e pañski szef ze strachu zniszczy³ ostatni tekst o strategii chaosu. - To do niego podobne - mrukn±³em zastanawiaj±c siê intensywnie, do czego oni zmierzaj±. - Czy mamy przygotowaæ jakie¶ manewry? Wszyscy trzej popatrzyli na mnie jak na zielonego lu¬dzika. - Jeste¶my tajn± grup± konsultacyjn± Naczelnika Pañstwa - oznajmi³ zimno Stebnowski. - Nasze zadanie po-lega na organizacji wojny obronnej, która wybuchnie najdalej za dziewiêædziesi±t sze¶æ godzin. Opracowane przez nas wytyczne bêd± przekazywane natychmiast do Sztabu Generalnego, a stamt±d w formie rozkazów bez¬po¶rednio na front! Cios obuchem w ³eb zrobi³by na mnie du¿o mniejsze wra¿enie. - Czy... - z trudem prze³kn±³em ¶linê. - Czy to zna¬czy, ¿e Amerykanie nie blefuj±? ...Afera z Sejmem zaczê³a siê ca³kiem niewinnie. Pewnego dnia w jednej z gazet pojawi³ siê artyku³ solidnie podbudowany faktami o powi±za¬niach jednego z pos³ów z rosyjsk± mafi±. Pose³ ów nale¬¿a³ do ma³ej, opozycyjnej partyjki, która nie mia³a szans wej¶æ do jakiegokolwiek rz±du. Za¶ dowody by³y na tyle niezbite, ¿e Sejm prawie jednog³o¶nie uchwali³ uchyle¬nie immunitetu i wykluczy³ czarn± owcê ze swego gro¬na. W ten sposób powsta³ prece-dens. Tydzieñ pó¼niej, kiedy wszyscy zaczynali o sprawie zapominaæ, inna gazeta, w ¿aden sposób nie zwi±zana z t± pierwsz±, opublikowa³a materia³y kompromituj±ce trzech dalszych pos³ów, tym razem jednego z koalicji rz±dz±-cej i dwóch z g³ównej partii opozycyjnej. Jak po¬przednio, dowody by³y nie do odparcia. Dokumenty i zdjêcia jedno-znacznie wskazywa³y, i¿ panowie pos³o¬wie brali od rosyjskich mafiosów grubszy szmal za wci¬skanie w³a¶ciwych guzików do g³osowania. W Sejmie za-gulgota³o jak w kraterze czynnego wulkanu. Aferze naj¬chêtniej ukrêcono by ³eb, gdyby nie ¶wie¿utki precedens, który teraz okaza³ siê mieæ urok zadry w ty³ku. Ostatecznie, sejmowa wiêkszo¶æ wychodz±c z za³o¿enia, ¿e w sumie, po ca³ej sprawie bêdzie o jeden g³os do przo¬du, wbrew skowytom opozycji zrobi³a trójce winowajców polityczne kêsim. I wtedy lawina ruszy³a. Coraz to nowe gazety, prywat¬ne stacje telewizyjne i radiowe zaczê³y na wy¶cigi ujaw¬niaæ powi±zania kolejnych pos³ów z rosyjsk± mafi±. Tym razem obrywa³o siê g³ównie przedstawicielom koali-cji rz±dowej. Dziennikarze zamienili siê w ³owców g³ów dy¬sz±cych ¿±dz± mordu. Poszczególne gazety zaczê³y siê li¬cytowaæ liczbami skompromitowanych pos³ów. Sejm najpierw zg³upia³ z wra¿enia, a potem jak jeden m±¿ zacz±³ udawaæ Greka. Tymczasem wysz³o na jaw, ¿e w pierwszej po³owie lat dziewiêædziesi±tych ubieg³ego wieku polska policja za¬war³a z „biznesmenami zza Buga" pewien nieformalny uk³ad. W zamian za nietykanie Polaków rosyjscy mafiosi dostali woln± rêkê, je¶li idzie o w³asnych rodaków na terenie, Polski. Mogli ich wieszaæ, paliæ, gwa³ciæ i ¶cinaæ, a nasi stró¿e prawa mieli patrzeæ na to przez palce, pod warunkiem, ¿e w¶ród ofiar nie bêdzie polskich podatni¬ków. Obie strony sumiennie przestrzega³y porozumienia, a¿ w koñcu, w ci±gu nastêpnego æwieræwiecza, jako¶ tak niepo-strze¿enie, dwie trzecie polskich parlamenta¬rzystów znalaz³o siê na tajnych listach p³ac prywatnych spó³ek z prze-wag± rosyjskiego kapita³u. Te wydarzenia niewiele mnie obchodzi³y. W czasie kiedy Sejm przypomina³ p³on±cy sk³ad materia³ów wy¬buchowych, pracowa³em nad cyklem artyku³ów, dziêki którym mia³em nadziejê dotrwaæ do koñca kadencji ko¬lejnego naczelnego „Oble¶nych Nowinek". Wojsko, dziwnym zbiegiem politycznych okoliczno¶ci rz±dzone przez dwóch ministrów obrony narodowej na raz (bo sejmowa wiêkszo¶æ powo³uj±c nowego nie zdo³a³a odwo³aæ po¬przedniego), wydawa³o siê instytucj± ca³kowicie niegro¼¬n±. Formê i styl dokumentów Sztabu Generalnego zapo¬¿yczy³em z ogólnie dostêpnych ksi±¿ek historycznych i sensacyjnych. Na dobr± sprawê moim celem by³a niewinna, intelek¬tualna zabawa. Mia³em ochotê znale¼æ odpowied¼ na py¬tanie, w jaki sposób mo¿na skutecznie walczyæ z prze¬ciwnikiem dysponuj±cym du¿± przewag± technologicz¬n±. Skoro nad polem, bitwy mamy wrogiego satelitê ob¬serwacyjnego, ni¿ej samoloty zwiadowcze, pod nimi bombowce strategiczne, my¶liwce, samoloty szturmowe, helikoptery, a pod ca³ym tym parasolem oddzia³y pan¬cerne i zmotory-zowane, to jak mo¿na rozgry¼æ tê pira¬midê nie dysponuj±c ¿adn± podobn± struktur± nad swo¬imi wojskami? Odpowied¼ na to pytanie dawa³y teoria chaosu i teoria burzliwo¶ci. Sz³o o to, by unikn±æ koncentracji w³a-snych wojsk przed atakiem. Je¶li bowiem zaczniemy groma¬dziæ w jednym miejscu oddzia³y pancerne, by potem roz¬pocz±æ ofensywê, to przeciwnik dysponuj±cy dobrym zwiadem elektronicznym i przewag± w powietrzu b³y¬skawicznie wykryje to zgrupowanie i minuta osiem przerobi je na kupê z³omu i opi³ków zaprawionych odro¬bin± keczupu. Wszystko to na d³ugo, zanim na horyzon¬cie pojawi± siê wrogie czo³gi. Tak wiêc nasze wojska po¬winny skupiaæ siê tylko w momencie ataku, a nie przed, bo to wystawia je na zniszczenie z powietrza. Istnieje w przyrodzie pewne zjawisko, które dok³adnie odpowiada tym wymaganiom. Jest nim piorun ude-rzaj±¬cy z chmury w ziemiê. Wszak przed wy³adowaniem at¬mosferycznym ³adunki elektryczne nie skupiaj± siê w jednym punkcie chmury, lecz w momencie uderzenia pioruna sp³ywaj± z ca³ej jej objêto¶ci. Pytanie, jak sprawiæ, by czo³gi zachowywa³y siê jak naelektryzowane dro¬biny deszczu i lodu, a „pancerny piorun" uderzy³ dok³ad¬nie tam, gdzie trzeba? Tym, co „steruje" przebiegiem b³yskawicy, jest ró¿nica potencja³ów elektrycznych pomiêdzy niebem a zie-mi±. W przypadku czo³gów mog³oby to byæ ¼ród³o szumu ra¬diowego, jakim niew±tpliwie by³aby wroga kolumna czo³gów i wozów pancernych. Wystarczy wiêc rozproszo¬ne na du¿ym obszarze czo³gi wyposa¿yæ w pelengatory, po czym drog± radiow± wydaæ im rozkaz ataku. Tego ty¬pu natarcia nie da siê zaznaczyæ na mapie sztabowej jedn± rów-n± strza³k±, bêdzie to raczej krzak przypomi¬naj±cy zygzak b³yskawicy, ale mo¿na mieæ pewno¶æ, i¿ owa „b³yskawi-ca" uderzy dok³adnie tam, gdzie powinna. Je¶li ponadto dowódcom czo³gów wyda siê rozkaz unika¬nia wzajemnych kontaktów przed dotarciem do wroga (w razie przypadkowego spotkania nasi mieliby siê od siebie natychmiast od-dalaæ), to ca³o¶æ operacji upodobni siê do tzw. przep³ywu burzliwego. A poniewa¿ na prze¬p³ywy burzliwe nie znale-ziono jeszcze matematycznej teorii, wiêc ruchy naszych wojsk stan± siê zupe³nie nie¬przewidywalne dla przeciwnika. Wykorzystuj±c ten pomys³ wysma¿y³em cztery szcze¬gó³owe teksty upozowane na tajne dokumenty sztabo-we. Naczelny trochê krêci³ nosem i marudzi³, ¿e pisanie ku pokrzepieniu serc dobre by³o w czasie rozbiorów, ale materia³ kupi³. Zd±¿y³y siê ukazaæ trzy odcinki. Tymczasem polityczne trzêsienie ziemi siêgnê³o zeni¬tu. W momencie, gdy do zabawy w ujawnianie wspó³¬pracowników rosyjskiej mafii w³±czy³a siê telewizja pu¬bliczna, Sejm, a mówi±c ¶ci¶lej: koalicja rz±dowa, odkry¬³y, ¿e ca³± akcjê przygotowa³ i rozpocz±³ wywiad wojsko¬wy. Bez wiedzy premiera, ale za to przy pe³nej, choæ ci¬chej, akceptacji prezydenta. W czasie, gdy Wysoka Izba ustala³a, na której latarni przed Pa³acem Namiestni¬kowskim nale-¿y powiesiæ G³owê Pañstwa, w ca³ej Polsce rozpoczê³a siê ob³awa na rosyjskich „biznesmenów". Schwytanych umieszczano w wagonach towarowych i wysy³ano ciupasem za Bug. Kilka co bardziej paskudnych postaci w ogól-nym zamieszaniu „ucie¬k³o do Mand¿urii". Oczywi¶cie, premier znów o niczym nie wiedzia³. Koalicjê ogarn±³ ustawodawczy amok. Uchwaliliby bez w±tpienia rzeczy straszne, gdyby nie pos³owie pra-wicowi, których, jak stwierdzi³ pewien cytowany na ³amach prasy rosyjski mafioso, „nie warto by³o kupo¬waæ". Przynajmniej raz polska prawica, uzbrojona w no¬gi od krzese³ zdemontowanych w sejmowej sto³ówce, wy¬kaza³a sw± wy¿szo¶æ na sali obrad. W kuluarach ws³a¬wi³a siê prawicowo-radykalna patriotyczna partia „Samosierra", której pos³owie szar¿uj±c wzd³u¿ korytarza samym swym impetem znie¶li i rozpêdzili cztery kordo¬ny Stra¿y Marsza³kow-skiej. Na sali koalicjanci, wpraw¬dzie liczniejsi, ale gorzej uzbrojeni, zostali przyparci do lewej ¶ciany. W rezultacie marsza³ek Mirski, na którym po³amano laskê, kiedy wygrzeba³ siê spod ruin prezy¬dium potraktowanego na dodatek butelk± z benzyn±, móg³ zrobiæ tylko jedno. Wezwaæ policjê i stra¿ po¿arn±, co te¿ uczyni³. Tak zakoñczy³y siê ostatnie obrady Sej¬mu piêtnastej kadencji. W sumie by³o na co popatrzeæ, bo lo¿a prasowa praco¬wa³a ca³y czas na pe³nych obrotach, ale kiedy nastêp-ne¬go dnia zjawi³em siê w redakcji „Oble¶nych Nowinek", drogê zast±pi³ mi ciêæ. Wrêczy³ wierszówkê i oznajmi³, ¿e mnie tu nigdy nie by³o, nikt mnie nie zna, ani nawet o mnie nie s³ysza³ - zarz±dzenie naczelnego i basta. Nietrudno siê domy¶liæ, i¿ mój szef widz±c, ¿e wojsko wyp³ywa na wierzch, ze strachu musia³ robiæ pod siebie. Zosta³em bez pracy i wiêcej czasu mog³em po¶wiêciæ na czytanie gazet. Reakcje miêdzynarodowe na wyda-rze¬nia w Polsce by³y zaskakuj±ce, Niemcy z trudem kryli zadowolenie. Koniec koñców, przecinaj±c mafijne szlaki przerzutowe odwalili¶my dla nich kawa³ dobrej roboty. Podobnego zdania, byli Czesi. Jednym s³owem, polskie ob-rotowe przedmurze wznowi³o dzia³alno¶æ! S³owacy z zapa³em poszli w nasze ¶lady, natomiast Wêgrzy doszli do wniosku, ¿e chcieliby i boj± siê. Ukraina dok³adnie odwrotnie. Bia³oru¶ i Litwa chwilowo udawa³y, ¿e ich nie ma. Rosja wystosowa³a stanowcz± notê protestacyjn±, ale jednocze¶nie prezydent Wa³anow, którego uprawnie¬nia za spraw± mafijnych rodzin zosta³y ograniczone do funkcji reprezentacyjnych, upi³ siê z rado¶ci na umór. Wspólnota Europejska grozi³a kolejnym od³o¿eniem dys¬kusji na temat cz³onkostwa Polski, lecz najbardziej histeryczna okaza³a siê reakcja Stanów Zjednoczonych. Demokratyczny prezydent Nancy wyg³osi³ w Kongre¬sie p³omienn± mowê, w której powo³uj±c siê na swój de¬mokratyczny rodowód i demokratyczne tradycje Ameryki, za¿±da³ przywrócenia demokracji w Polsce. Zapowie¬dzia³, ¿e w tej sprawienie cofnie nie siê przed niczym i u¿y¬je wszelkich dostêpnych ¶rodków. Potem zaczê³a siê czystka w CIA, która o wydarzeniach w Polsce dowie¬dzia³a siê z telewizji. To znaczy, odpowiednie raporty oczywi-¶cie istnia³y, tylko utknê³y w stertach podobnych im dokumentów. Kilku urzêdników po³o¿y³o kilka pa¬pierów po niew³a¶ciwej stronie biurka i wysz³o tak, jak z przepowiedniami Nostradamusa, których trafno¶æ stwierdza siê zaw-sze po fakcie. W efekcie przez kilka dni po wyst±pieniu prezydenta z siedziby CIA koszami wynoszono g³owy do-tychczasowego kierownictwa. - Amerykanie nie blefuj± - odpowiedzia³ po¬wa¿nie Stebnowski. - Nasz wywiad równie¿ przegapi³ jedn± cholernie istotn± rzecz. - Jak±? - Tajny uk³ad w sprawie kontroli nad rosyjsk± broni± atomow±. Poniewa¿ oficjalny rz±d w Moskwie nie by³ w stanie niczego w tej kwestii zagwarantowaæ. Amery¬kanie dogadali siê z przedstawicielami g³ównych rosyj¬skich rodzin mafijnych. Ci zgodzili siê dopilnowaæ, by ¿adna g³owica nie trafi³a w rêce muzu³manów, ale w za¬mian za¿±-dali koncesji na Polskê. Mieli¶my zostaæ wyjêci spod parasola Interpolu, rzecz jasna nieoficjalnie, ro¬syjskie mafijne inwestycje w Polsce mia³y nie napotykaæ amerykañskiej konkurencji, a CIA przekazywaæ dane dotycz±ce dzia³añ naszej policji. Rz±d Stanów jedno¬czonych Ameryki przysta³ na te warunki bez wahania. Oddali Polskê do przerobie-nia na bazê rosyjskiej mafii. Ot, taka malu¶ka Ja³ta. - Wiêc czeka nas wojna z Rosj±? - zapyta³em chrapli¬wie. - Nie, nie z Rosj± - odpar³ Jankowski. - Rosyjskie ro¬dziny mafijne podzieli³y miêdzy siebie wp³ywy w armii tak, ¿eby na ka¿dy klan wypada³o po jednej, góra dwie dywizje. W tej chwili panuje tam stan równowagi i ka¿¬da rodzina, która wy¶le do Polski w³asn± dywizjê nara¬¿a siê na to, ¿e klany, które tego nie zrobi±, wykorzysta¬j± nada-rzaj±c± siê przewagê, by rozszerzyæ swoje wp³y¬wy. Ka¿dy ojczulek chrzestny woli mieæ w³asne czo³gi pod rêk± i nie nadstawiaæ karku dla innych. Tak wiêc to Amerykanie maj± wyci±gn±æ kasztany z ognia. Oni ma¬j± lepszy pretekst, bo bêd± walczyæ o przywrócenie de¬mokracji i im bardziej zale¿y, bo w³a¶nie dzi¶ rano kilku mafijnych kacyków zapowiedzia³o, ¿e straty poniesione ostatnio w Polsce odbij± sobie sprzedaj±c pluton na ¦rodkowy Wschód. Nancy zareagowa³ na to o¶wiadcze¬nie jak na ostrogê w ty³ku. S³ucha³em tego wszystkiego z zaci¶niêtymi piê¶ciami. - Dobrze - wycedzi³em, kiedy genera³ Jankowski skoñczy³ mówiæ. - Bierzmy siê do roboty! [...] Monarchi¶ci po rozgonieniu Sejmu wyszli z za³o¿enia, ¿e „teraz albo nigdy" i postawili wszystko na jedn± kar¬tê. Dziesiêæ kroków od klatki schodowej by³em ju¿ cz³on¬kiem dostojnej manifestacji fa³szuj±cej okropnie, za to g³o¶no „Bogurodzicê". Dwie przecznice dalej okaza³o siê, ¿e na identyczny pomys³ wpadli anarchi¶ci. Ci dla od¬miany zawodzili „Mury". Obie manifestacje odnosi³y siê do siebie z tak± wy¿szo¶ci±, ¿e w ogóle nie raczy³y do¬strzec swej obecno¶ci. Przez blisko trzy przystanki tramwajowe oba t³umy maszerowa³y ka¿dy swoj± po¬³ówk± jezd-ni, zgodnie blokuj±c ca³y ruch. Co by³o dalej, nie wiem, gdy¿ skrêci³em we w³asn± stronê. Potem mi¬n±³em plac, na którym lewicowy bez w±tpienia elektorat wygwizdywa³ lewicowych pos³ów za to, ¿e dali sobie wklepaæ na oczach ca³ej Polski. I jako¶ specjalnie g³o¶no nie domagano siê przywrócenia demokracji. Wrêcz prze¬ciwnie. Na mie¶cie czuæ by³o du¿y luz i ulgê, ¿e wreszcie przestano rozci±gaæ nas i przykrawaæ do europejskich gabarytów. Policja spokojnie kierowa³a ruchem manife¬stacji, której wiêkszo¶æ domaga³a siê mnóstwa ró¿nych rzeczy, lecz akurat nie demokracji. Wygl±da³o na to, ¿e nareszcie mamy nasz ulubiony ustrój - dyktaturê bez terroru. - Nie, to nie mog± byæ pojedyncze czo³gi! - stwierdzi³ stanowczo Jankowski. - Sa¬motny czo³g to zbyt ma³a si³a. Potrzebny jest co naj¬mniej pluton czo³gów. - To nie k³óci siê z moj± teori± - odpar³em po namy¬¶le. - Byle tylko te plutony nie ³±czy³y siê w wiêksze grupy przed atakiem. - Da siê zrobiæ - odpowiedzia³ Jankowski. - Ja do³o¿y³bym do takiej grupy jeszcze wóz bojowy piechoty - odezwa³ siê Stebnowski. - W sumie bêdzie piêæ du¿ych pojazdów - pokrêci³em g³ow±. - Za du¿o. - W takim razie dajmy o jeden czo³g mniej - zapropo¬nowa³ Stebnowski. - Nie powinni¶my rezygnowaæ ze wsparcia piechoty... - Racja - przyzna³ Jankowski i obaj popatrzyli na mnie. - Te¿ my¶lê, ¿e to dobry pomys³ - odpar³em. W tym momencie otworzy³y siê drzwi i do pokoju wpad³ pu³¬kownik Moraszczyk. - Duñczycy udostêpnili Amerykanom Bornholm jako bazê wypadow±! - oznajmi³. - W tej chwili l±duj± tam samoloty z piechot± morsk±, a okrêty desantowe w³a¶nie mijaj± Kopenhagê. - Co z lotniskowcami? - spyta³ Stebnowski. - Trzy na Morzu Pó³nocnym, dwa na Adriatyku. - Nasza flota? - Zgodnie z planem koncentruje siê w rejonach zatok Pomorskiej i Gdañskiej. Ods³onili¶my ju¿ ¶rodkowe wy¬brze¿e. - Ods³onili¶cie?! - zdumia³em siê. - Wobec takiej przewagi technicznej nie jeste¶my w stanie broniæ ca³ego wybrze¿a, dlatego skupili¶my siê na tych jego czê¶ciach, w których mamy sprzyjaj±ce wa¬runki terenowe. - Wiêc pozwolicie im wyl±dowaæ? - Planujemy oddaæ Ko³obrzeg bez walki - odpar³ Steb¬nowski. - Przyjmiemy walkê w g³êbi kraju i reszta za-le¬¿y od pañskiej teorii. - Wróæmy lepiej do naszych czo³gów - odezwa³ siê Jankowski. - Musimy jeszcze omówiæ kwestiê ³±czno¶ci i zaopatrzenia. - Nie bêdzie ³±czno¶ci - odpowiedzia³em. - Potrzebu¬jemy tylko mo¿liwo¶ci przesy³ania rozkazu ataku do po¬szczególnych grup. Czy to siê da zrobiæ pomimo zag³u¬szania? - Moraszczyk znów wyszed³ z pokoju, a Jankowski ski¬n±³ twierdz±co g³ow±. - Nie da siê zag³uszyæ wszystkich czêstotliwo¶ci na raz, wiêc to nie problem. Jednak dobrze by³oby mieæ sta¬³e. ¼ród³o informacji z pola walki. - Wiêc wy¶lijmy tam dziennikarzy - stwierdzi³em. - Jak najwiêcej ekip telewizyjnych z krajów neutralnych. I dajmy im wszelkie mo¿liwe przepustki. - To jest my¶l - przyzna³ Stebnowski i wsta³. - Zajmê siê tym. - Teraz on wyszed³ z pokoju. Cokolwiek zaskoczony popatrzy³em na Jankowskiego. - Gdzie oni poszli? - Przekazaæ informacje do Sztabu G³ównego - odpar³ genera³. - Pan wybaczy, ale nie wpu¶cimy pana do cen¬trum obrony. Paru naszych konserwatywnych kolegów mog³oby dostaæ zawa³u. Poza tym jest jeszcze kwestia profesjonalizmu. Pañskie pomys³y trzeba prze³o¿yæ na do¶æ hermetyczny jêzyk rozkazów i woleliby¶my, by nie by³o przy tym cywila, tak¿e ze wzglêdu na tajemnicê wojskow±. Wreszcie by³oby tam po prostu za ciasno. - Ciasno? - Nie jeste¶my jedyn± tego typu grup± dyskusyjn± - oznajmi³ Jankowski. - Wydzia³ walki elektronicznej przyho³ubi³ sobie maniaka od wirusów komputerowych, a dowództwo lotnictwa kilku weso³ków z... Mniejsza o to z jakiej gazety. Mam nadziejê, ¿e nie czuje siê pan obra¿ony. - Sk±d¿e, to ca³kiem interesuj±ce. W tym momencie wróci³ Moraszczyk. - Mamy ju¿ plany strategiczne Amerykanów - stwier¬dzi³ krótko i od razu wyja¶ni³: - Nasz cz³owiek w Waszyngtonie awansowa³ w wyniku ostatnich ruchów ka¬drowych. - A nie mówi³em... - mrukn±³ Jankowski. - Nie zamierzaj± podbijaæ ca³ej Polski, ale upokorzyæ i o¶mieszyæ nasz± armiê - kontynuowa³ Moraszczyk. -Wychodz± z za³o¿enia, ¿e je¶li dadz± nam pokazowego ³upnia, plus akcja propagandowa, plus sankcje gospo¬darcze, to Naczelnik Pañstwa z³o¿y urz±d i rozpisze wol¬ne wybory. Ich mass media ju¿ tr±bi± o „wielkiej zaba¬wie w strzela-nego" i o „polowaniu na polski re¿ym". - Czy to oznacza - ¿e u¿yj± wszystkich typów sprzêtu najnowszej generacji? - spyta³em. - Zgadza siê - odpar³ Moraszczyk. - A jak my wygl±damy na tym tle? - Przeciêtnie jeste¶my gorsi o jedn± generacjê - odpo¬wiedzia³ Jankowski. - Mamy trochê sprzêtu na ¶wiato¬wym poziomie, ale to mo¿emy u¿yæ dopiero w decyduj±¬cej chwili. Reszta nadaje siê tylko do dzia³añ opó¼niaj±¬cych, a oko³o jednej pi±tej tego, co mamy, to rupiecie przydatne wy³±cznie jako ruchome tarcze. - Czyli podtrzymujemy stare, dobre tradycje kampa¬nii wrze¶niowej - podsumowa³em ponuro. Jankowski odwróci³ siê do Moraszczyka. - Którêdy pójd±? Pu³kownik roz³o¿y³ na stole mapê sztabow± pó³nocnej Polski. - Wyl±duj± gdzie¶ na wschód od Ko³obrzegu, ale na , pewno poni¿ej jeziora Jamno - pokaza³. - Dok³adnego miejsca desantu jeszcze nie ustalili. Potem oficjalnie wyrusz± na Warszawê, ale faktycznie nie chc± posuwaæ siê dalej ni¿ do Bydgoszczy. S±dz±, ¿e do tego czasu zre¬alizuj± wszystkie cele polityczne. - Polska to spory kraj - mrukn±³em. - Wbijanie w nas takiego klina to du¿e ryzyko z ich strony. - Dlatego w³a¶nie wykorzystaj± ca³± posiadan± prze¬wagê techniczn± - odpowiedzia³ Moraszczyk. - Bêd± siê staraæ, by nawet mysz nie zbli¿y³a siê do nich na odle¬g³o¶æ strza³u... - Urwa³, bo w³a¶nie otworzy³y siê drzwi i do pokoju wparowa³ Stebnowski targaj±c za sob± wó¬zek z sze¶cioma telewizorami. - Panowie - wysapa³ od progu. - Trzeba to wszystko pod³±czyæ i nastawiæ, ka¿dy na inny serwis informa¬cyjny. - Nie lepiej by³oby zleciæ to kilku technikom? - spyta¬³em. - Tajemnica wojskowa - odpar³ genera³ uk³adaj±c na stole stosik pilotów. - Im mniej osób pana zobaczy, tym lepiej. Kwadrans pó¼niej telewizyjna mozaika w k±cie poko¬ju zaczê³a dzia³aæ, na razie z wy³±czonym g³osem. Wszy¬scy czterej pochylili¶my siê nad map±. - Trzon naszych wojsk pancernych zd±¿yli¶my ju¿ rozlokowaæ w Puszczy Noteckiej, Bydgoskiej i w Borach Tucholskich - oznajmi³ Stebnowski. - A wiêc g³ówna bitwa pancerna powinna rozegraæ siê na Pojezierzu Krajeñskim - stwierdzi³em. - Mniej wiêcej - zgodzi³ siê Jankowski. - Do tej pory mamy zamiar prowadziæ walkê minow± i dzia³ania opó¼niaj±ce opieraj±c siê na ma³ych ruchliwych oddzia¬³ach wyposa¿onych w samochody terenowe. Te zgroma¬dzili¶my ju¿ w kompleksie le¶nym w okolicach Bia³o¬gardu. - Co w³a¶ciwie mo¿emy zrobiæ? - spyta³em. - Tak naprawdê? - odpar³ Stebnowski. - Stoczyæ jed¬n± zwyciêsk± bitwê i maksymalnie wykorzystaæ j± poli¬tycznie. W walce z tak silnym przeciwnikiem nasza ar¬mia nie jest w stanie stawiaæ oporu d³u¿ej ni¿ miesi±c. Nie ma równie¿ mowy o d³ugotrwa³ej wojnie ze Stanami Zjednoczonymi, mamy na to zbyt ma³y potencja³ gospo¬darczy. - Jednym s³owem, musimy przej¶æ przez ucho igielne, a nawet nie wiemy, czy jeste¶my wielb³±dami - skwi-to¬wa³em. - Zgadza siê - rzek³ Jankowski - i dlatego liczymy na to, ¿e pañska teoria nam w tym pomo¿e. - Co pan s±dzi o tym, by rozproszone plutony pancer¬ne rozlokowaæ w lasach wzd³u¿ rzek Brda i Gwda? -spyta³ rzeczowo Stebnowski przerywaj±c te dywagacje. Popatrzy³em uwa¿nie na mapê. - Zgadzam siê - kiwn±³em g³ow±. - Na Pojezierzu Krajeñskim prawie nie ma lasów, wiêc Amerykanie nie bêd± bali siê tam wle¼æ. - Pozostaje jeszcze problem zaopatrzenia - przypo¬mnia³ Jankowski. - Skoro ma to byæ jedna bitwa, wiêc wystarczy, je¶li ka¿dy czo³g wyruszy do walki z pe³nym bakiem i kompletem amunicji - odpowiedzia³em. - Czy mo¿na uzupe³niæ paliwo na stanowiskach wyj¶ciowych? - Tak, ale to za ma³o. Musimy znale¼æ jeszcze jaki¶ sposób - powiedzia³ stanowczo Stebnowski. - Pañska teoria wyklucza bie¿±ce zaopatrywanie walcz±cych wojsk. - Ale¿ sk±d! O tym by³o w czwartym artykule, który nie zd±¿y³ siê ukazaæ. Nale¿y rozwie¼æ po bañce pali-wa i kilka pocisków do wszystkich gospodarstw rolnych w rejonie potencjalnych dzia³añ. Nasze czo³gi bêd± uzu¬pe³niaæ paliwo przeje¿d¿aj±c przez ka¿d± wie¶. Chyba mo¿emy liczyæ na patriotyzm ludno¶ci? Stebnowski zmarszczy³ brwi. - Trzeba siê za to szybko zabraæ - oznajmili. On i Jankowski wstali od sto³u. - Czy pelengatory szumu radiowego s± ju¿ zamonto¬wane na wszystkich czo³gach? - spyta³em. - Tego dopilnowali¶my w pierwszej kolejno¶ci - rzek³ Stebnowski. - Konieczny jest równie¿ nakaz zachowywania ciszy radiowej a¿ do chwili bezpo¶redniego kontaktu z wro¬giem. Nasi maj± lokalizowaæ przeciwnika i nas³uchiwaæ rozkazu ataku. Plutony miêdzy sob± powinny zachowy¬waæ kontakt wzrokowy. - Dopilnujemy tego - zapewni³ Jankowski. - jeszcze jedno. Wsparcie lotnicze. Co z nim? - Wojska pancerne otrzymaj± je dopiero w chwili roz¬poczêcia natarcia. Do tego czasu oddajemy Ameryka¬nom pe³n± przewagê w powietrzu - odpar³ Stebnowski. - Najlepsze samoloty ukryli¶my równie g³êboko jak czo³gi - doda³ Jankowski. Obaj genera³owie po¶piesznie wyszli z pokoju. Zosta³em sam z Moraszczykiem, który wyci±gn±³ pude³ko z chor±¬giewkami na szpilkach i zacz±³ ozdabiaæ nimi mapê. - Metoda stara, ale bardziej niezawodna od najlepsze¬go komputera - stwierdzi³ z u¶miechem. Potem za³atwi³ sobie sztywne po³±czenie telefoniczne ze Sztabem G³ów¬nym, nasadzi³ s³uchawki na uszy i w ogóle przesta³ siê od-zywaæ. Czas mija³, a ja patrzy³em, jak chor±giewki na mapie stopniowo zaczynaj± obrysowywaæ co¶ na kszta³t worka otaczaj±cego Pojezierze Krajeñskie od po³udnia, wscho¬du i zachodu. Dwie godziny pó¼niej nagle zgas³o ¶wiat³o. - Zaczê³o siê - rzek³ w ciemno¶ci Moraszczyk. Milcza³ przez chwilê, po czym doda³: - W³a¶nie rozwalili nam elektrownie Turów, Kozienice i rafineriê w P³ocku. Za¬raz w³±czy siê zasilanie awaryjne. Chyba by³em przygotowany na co¶ takiego, lecz mimo wszystko poczu³em, jak to co¶ mnie ³apiê za gard³o. Mi¬nutê pó¼niej istotnie zapali³o siê ¶wiat³o, a telewizory zaczê³y dzia³aæ. Moraszczyk znieruchomia³ przyciskaj±c s³uchawki do g³owy. - Nancy w³a¶nie postawi³ ultimatum - powiedzia³ po chwili. - Da³ nam czterdzie¶ci osiem godzin. Atak na elektrownie by³ dla podkre¶lenia wagi orêdzia... Obaj odwrócili¶my siê do telewizorów. W³a¶nie dwie stacje zachodnie pokazywa³y p³on±cy P³ock, jedna rozbebeszone generatory elektrowni Turów, a na pozosta³ych ekranach królowa³a ojcowsko zatroskana twarz prezy¬denta Nancy ego. - S± du¿e naciski na Niemców, by przy³±czyli siê do sankcji gospodarczych i udostêpnili Amerykanom Ru-giê - mówi³ Moraszczyk. - Kanclerz Halentz gra na zwlokê i t³umaczy siê zasz³o¶ciami historycznymi. - Amerykanie nadstawiaj± karku za Rosjan, a my za Niemców, niez³y pasztet! - stwierdzi³em. Przez ca³y kolejny dzieñ nie nast±pi³ nowy atak. Stacje telewizyjne pokazywa³y koncentruj±ce siê na Born-holmie oddzia³y amerykañ¬skiej piechoty morskiej, za³adunek sprzêtu na okrêty desantowe i patriotyczne manifesta-cje w polskich mia¬stach. Komentarze mówi³y o g³êbokim zmanipulowaniu naszego spo³eczeñstwa, a od czasu do czasu pojawia³ siê samotny, ukryty w krzakach polski czo³g. W telewizji amerykañskiej wojskowi eksperci demon-strowali naj¬nowsze systemy broni i t³umaczyli dlaczego ¿adnemu amerykañskiemu ¿o³nierzowi nie stanie siê w Polsce krzywda. Jankowski i Stebnowski nie pojawili siê ani razu. Sie¬dzia³em sam z Moraszczykiem, który zajêty swoimi cho¬r±giewkami nie by³ najlepszym partnerem do rozmowy. Okaza³o siê, ¿e do naszego pokoju przylega ca³kiem przyzwoity apartament ze wszystkimi wygodami. To by³ ca³y obszar, po którym mog³em siê poruszaæ. Tacê z je¬dzeniem o ustalonej porze stawiano pod drzwiami i stamt±d zabiera³ j± Moraszczyk. W przeciwieñstwie do mnie mój opiekun lub raczej stra¿nik czuwa³ bez prze¬rwy, co pewien czas ³ykaj±c jakie¶ tabletki. Na dwana¶cie godzin przed up³ywem terminu ultima¬tum Amerykanie zdmuchnêli nam nadajniki telewizyj-ne we wszystkich wiêkszych miastach i skasowali maszt radiowy w G±binie. - Do trzech razy sztuka... - westchn±³ ciê¿ko Morasz¬czyk. Nied³ugo potem wróci³ Jankowski. - Wszystko wskazuje na to, ¿e bêdziemy gotowi na czas - oznajmi³. - Zrobili¶my co do nas nale¿a³o, reszta w rêkach Boga i Chaosu. Chaos zacz±³ siê dok³adnie o godzinie zapowiedzianej przez prezydenta Nancy ego. W jednej chwili umil-k³a prawie ca³a ³±czno¶æ radiowa, a czynne radary zosta³y zniszczone. Nie wiadomo, ile amerykañskich samolotów znalaz³o siê nad Polsk±, w ka¿dym razie wystarczaj±co du¿o, by nasza obrona przeciwlotnicza mog³a zaliczyæ kilka-na¶cie pewnych zestrzeleñ. Wywo³a³o to konster¬nacjê amerykañskich mass mediów, bo samoloty by³y niewykry-walne... - Jakim cudem zdo³ali tego dokonaæ? Strzelali na o¶lep? - spyta³em Jankowskiego. Genera³ u¶miechn±³ siê. - My¶lê, ¿e mogê zdradziæ tê tajemnicê wojskow± -stwierdzi³. - Otó¿ czasami nawet zupe³nie niewykrywal-ny dla radarów i detektorów podczerwieni samolot mo¿¬na wypatrzeæ stoj±c na dachu. Kilku amerykañskich do¬wódców planuj±c naloty najwyra¼niej o tym zapomnia³o. By odegraæ siê za tê przykr± niespodziankê, Amery¬kanie precyzyjnie odstrzelili pomnik warszawskiej Sy-renki, po czym zabrali siê za systematyczne niszczenie obiektów wojskowych na terenie Pomorza Za¬chodniego. Ogromnie ucierpia³y tysi±ce makiet z dyk¬ty i brezentu, ze wstawionymi do ¶rodka piecykami typu „koza" jako ¼ró-d³em podczerwieni. W odpowiedzi przeciwnik u¿y³ inteligentniejszej amunicji, która z sobie tylko wiadomych po-wodów w pierwszej kolej¬no¶ci zabra³a siê za karczowanie przydro¿nych p³a¬cz±cych wierzb. - Punkt dla ch³opaków z wywiadu i wydzia³u walki elek¬tronicznej! - oznajmi³ Jankowski, kiedy przesta³ siê ¶miaæ. - To ich robota? - spyta³em. - Tak. Uda³o im siê przemyciæ do komputerowego kata¬logu celów opis „standardowego typu maskowania polskie¬go czo³gu"... Jeszcze ¶mieszniej zrobi³o siê, gdy po rutynowym bom¬bardowaniu na pla¿ach pomiêdzy Ko³obrzegiem a Siano¿êtami zaczê³a l±dowaæ nieustraszona piechota morska. Greenpeace og³osi³ natychmiast listê endemicznych gatun¬ków ro¶lin i zwierz±t, zagro¿onych amerykañskimi bom¬bardowaniami i rozpocz±³ globaln± akcjê protestacyjn± pod has³em ochrony miko³ajka nadmorskiego. Pierwsza przeszkoda militarna czeka³a na Amery¬kanów dopiero przy trasie Ko³obrzeg - Koszalin. Szczê¶li-wym trafem na miejscu by³a akurat ekipa te¬lewizji szwajcarskiej. Na prawym, górnym ekranie w naszym pokoju pojawi³ siê najnowszy model czo³gu z rodziny Abramsów. Wóz zgrabnie radz±c sobie z przeszkodami terenowymi w³a¶nie doje¿d¿a³ do au¬tostrady, gdy nagle z przydro¿nego rowu wylaz³o co¶ jak przero¶niêty paj±k. Mia³o pó³ metra ¶rednicy, ty¬le¿ wysoko¶ci i korpus przypominaj±cy garnek. Prze¬bieraj±c chyba dziesiêcioma wielostawowymi odnó-¿a¬mi, z nieprawdopodobn± zwinno¶ci± pobieg³o w stronê czo³gu. Jednym susem wskoczy³o na pancerz, przy¬war³o i eksplodowa³o. U³amek sekundy pó¼niej wybu¬chaj±ce paliwo i amunicja zamieni³y Abramsa w ziej±c± ogniem sko-rupê. Nie wierzy³em w³asnym oczom. Tymczasem w polu wi¬dzenia pojawi³y siê nastêpne czo³gi i równocze¶nie spod ziemi i z krzaków zaczê³y wy³aziæ kolejne samobie¿ne mi¬ny. Na ekranie rozpêta³o siê piek³o. S±dz±c po kilku na¬g³ych skokach i osobliwym znieruchomieniu obrazu szwajcarscy dziennikarze porzucili kamery i uciekli. - Paj±czki nie¼le sobie radz± - stwierdzi³ Jankowski z czu³o¶ci± w g³osie. Przez chwilê nie mog³em wydobyæ z siebie g³osu. - To naprawdê nasze? - wykrztusi³em wreszcie. - A co pan my¶la³, ¿e we wszystkich dziedzinach mu¬simy koniecznie byæ trzecim ¶wiatem? - odpar³ ziryto¬wany genera³. - Ale¿ sk±d u nas ten poziom elektroniki?! Wtem co nieco o problemach ze sterowaniem robotami krocz±-cy¬mi. ¯eby osi±gn±æ tak± p³ynno¶æ ruchów i zwinno¶æ, po¬trzebny by³by procesor o niesamowitej skali integracji... zw³aszcza przy takich wymiarach ca³o¶ci... Nigdy nie byli¶my dobrzy w produkcji procesorów... - my¶la³em g³o¶no. - To od kogo ta licencja? - Faktycznie - przyzna³ Jankowski. - D³ubanie w krzemie nie jest nasz± mocn± stron±. Dlatego te¿ „pa¬j±czkiem" nie steruje elektronika. W ka¿dym razie nie ca³kowicie. - A co? - Wypreparowany system nerwowy paj±ka korsarza z zapasem po¿ywki na rok. Je¶li siê nie mylê, wykorzy¬stano tak¿e instynkt drapie¿niczy tego zwierzêcia. Oniemia³em, a potem dosta³em ataku narodowej du¬my. To by³o cholernie fajne uczucie. Przesta³o byæ fajnie, kiedy wszystkie „paj±czki" zu¿y³y siê, bo jak dot±d wyprodukowano tylko próbn± se-riê, a amerykañska armia dotar³a do Bia³ogardu. Tutaj sta¬wi³y jej czo³a nasze oddzia³y opó¼niaj±ce, wyposa¿one w lekko opancerzone tarpany. Na ka¿dym samochodzie terenowym by³ kaem, uniwersalna wyrzutnia rakiet przeciw-pancernych i przeciwlotniczych oraz piêciu ¿o³¬nierzy. To by³o zbyt ma³o, by przyhamowaæ potê¿nie kryt± z powie-trza kolumnê naj¶wie¿szej mutacji Abramsów i transporterów opancerzonych. Nasi ch³opcy dali z siebie wszystko, z czego amerykañska telewizja poka¬zywa³a g³ównie bebechy. Najwyra¼niej po to, by odbiæ sobie poprzednie wpadki serwowali na maksymalnych zbli¿eniach p³on±ce i rozkawa³kowane tropy polskich ¿o³nierzy. A mieli z czego wy-bieraæ. Bez wsparcia z po¬wietrza dwie trzecie tarpanów zosta³o zniszczonych, za¬nim podjecha³o na tyle blisko, by zobaczyæ przeciwnika. Amerykañskie F-210 i pancerne helikoptery Patton raz po raz wy³uskiwa³y nasze samochody terenowe. Na szczê¶cie niezupe³nie bezkarnie. Kto¶ tam za wielk± wo¬d±, na widok kolejnego wal±cego siê na ziemiê ¶mig³ow¬ca, postanowi³ przekartkowaæ historiê Polski, bo w ko¬mentarzach telewizyjnych pojawi³y siê pierwsze g³osy zw±tpienia w b³yskotliwy sukces operacji „Zew Demo¬kracji". Na razie jednak by³y to opinie odosobnione. Amery-kañski taran skutecznie zmia¿d¿y³ nasze oddzia¬³y oczyszczaj±c sobie drogê a¿ do Szczecinka. Tylko jed¬na rzecz im nie wysz³a. Jako¶ dziwnym trafem nie uda³o siê o¶mieszyæ polskiej armii. Nadesz³a pora, by zastosowaæ w praktyce moj± teoriê. By³ to ju¿ pi±ty dzieñ w towarzystwie pu³kownika Moraszczyka i jego chor±giewek na szpilkach. £eb mi puch³ od ogl±dania telewizji. Amerykañskie dowództwo do-sko¬nale zdawa³o sobie sprawê, ¿e pakuj±c siê na Pojezierze Krajeñskie w³a¿± do worka utkanego z naszych czo³gów, ale o to w³a¶nie im chodzi³o. Chcieli przyj±æ bitwê na na¬szych warunkach i pokazaæ nam, co s± warte amerykañ¬skie warto¶ci i pociski przeciwpancerne. By wzmocniæ po¬wietrzn± os³onê swoich wojsk, ¶ci±gnêli na Morze Pó³noc¬ne jeszcze jeden lotniskowiec i wiêcej samolotów na Bom-holm. Potem spokojnie zajêli Czarne, Debrzno i wolniut¬ko, dwoma kolumnami ruszyli w kierunku Noteci. Nasze czo³gi, rozproszone w lasach nad brzegami Gwdy i Brdy nie wydawa³y siê niebezpieczne. Amery¬kañskie samoloty pocz±tkowo próbowa³y je wyszukiwaæ i niszczyæ, ale siedz±cy na drzewach snajperzy z rêczny¬mi wyrzutniami przeciwlotniczymi szybko wybili im ten pomys³ z g³owy. W tej sytuacji Amerykanie poprzestali na zaminowaniu z powietrza wszystkich dróg wychodz±¬cych z lasów i dali sobie spokój. Wyszli z za³o¿enia, ze Polacy musz± wreszcie opu¶ciæ krzaki i zacz±æ siê kon¬centrowaæ, a wtedy oni zademonstruj± ¶wiatu nowe, ¶liczne polish jokes. Nawiasem mówi±c wszystkie ame¬rykañskie programy rozrywkowe od kilku dni bazowa³y na dowcipach o „pijanych polaczkach i ich zardzewia¬³ych tankietkach". Bardzo popularny by³ konkurs pod has³em „Co robi polski dyktator w krzakach nad Note¬ci±?" Wymawiali to „noteka". [...] Kiedy chor±¬giewki z bia³ymi gwiazdami dotar³y na wysoko¶æ Sêpol¬na, wróci³ Stebnowski. On i Jan-kowski spojrzeli na mnie wyczekuj±co. - Co z minami? - spyta³em. - Saperzy uporali siê z czê¶ci± z nich - odpar³ Steb¬nowski. - Miejmy nadziejê, ¿e wiêkszo¶æ naszych wozów nie bêdzie jechaæ po drogach. - Zaczynajmy - powiedzia³em nieswoim g³osem. Obaj genera³owie wybiegli z pokoju. Kwadrans pó¼niej nad Pojezierzem Krajeñskim pojawi³y siê pol¬skie my¶liwce bombarduj±ce. Zamiast bomb zaczê³y zrzucaæ setki dziwacznych pakietów wielko¶ci tornistra. Ka¿dy taki pojemnik po upadku na ziemiê nadmuchiwa³ siê samoczyn¬nie przybieraj±c postaæ czo³gu. Niewielki, elektryczny silniczek sprawia³, ¿e makieta natychmiast zaczyna³a pe³zn±æ przed siebie, a reflektor podczerwieni i generator pola ma¬gnetycznego udawa³y, ¿e ma ona silnik spalinowy i pancerz. - To pomys³ tych weso³ków z dowództwa lotnictwa - oznajmi³ Moraszczyk. Trzy minuty pó¼niej w powietrzu zrobi³o siê gêsto od amerykañskich samolotów. Nadlecia³y kolejne eska-dry polskich. Z ziemi wygl±da³o to trochê jak pokaz fajerwer¬ków. I nagle na jednym z telewizorów pojawi³ siê film hard porno. Dopiero po chwili dotar³ do mnie g³os spikera t³umacz±cy, ¿e z niewiadomych przyczyn taki w³a¶nie ob¬raz od kilku minut odbierany jest z amerykañskiego sate¬lity szpiegowskiego zawieszonego nad polem walki. - Dr±gi punkt dla ch³opaków z elektroniki - skwito¬wa³ Moraszczyk. - Trzeba przyznaæ, ¿e to najwiêkszy wyczyn od czasu z³amania Enigmy! Na dodatek jest na co popatrzeæ... Gapi±c siê na panienkê doznaj±c± orgazmu w równych, trzydziestosekundowych odstêpach pomy¶la³em, ¿e teraz musi siê udaæ! Potem przyszed³ Jankowski z wiadomo¶ci±, ¿e nieba¬wem wystartuj± nasze najlepsze samoloty wsparcia po-la walki - Skorpiony pierwszej i drugiej generacji. - To zosta³y nam jeszcze jakie¶ lotniska? - spyta³em zdumiony. - Wiêkszo¶æ - odpowiedzia³ spokojnie genera³. - Na tê okazjê mieli¶my przygotowane p³ywaj±ce pasy star-towe, ukryte chwilowo pod powierzchni± niektórych jezior. Minutê pó¼niej CNN donios³a, ¿e amerykañscy informatycy rozgry¼li wreszcie numer z wierzbami i usunêli szkodliwy plik z katalogu celów. Najwiêksz± trudno¶æ sprawi³ im fakt, ¿e plik ów mia³ pewne cechy wirusa kompu-terowego. W ka¿dym razie by³o ju¿ po wszystkim i my¶l±ce pociski odzyska³y skuteczno¶æ. Chor±giewki oznaczaj±ce plutony naszych czo³gów przemieszcza³y siê zupe³nie chaotycznie. Moraszczyk nie spuszcza³ oczu z telewizorów. Jednym uchem s³u¬cha³ komentarzy, drugim wiadomo¶ci ze Sztabu G³ów¬nego. Wróci³ Stabnowski. Powiedzia³, ¿e wszystkie rozkazy zosta³y ju¿ wydane i pozosta³o tylko czekaæ. Usiedli¶my i patrzyli¶my na mapê. - Wygl±da³o na to, ¿e! wszystko spieprzy³em. Podczas gdy chor±giewki z bia³ymi gwiazdkami formowa³y równe rubie¿e obronne, nasze miota³y siê wokó³ nich jak py³ki pana Browna. A¿ nagle w tym chaosie zacz±³ ryso¬waæ siê porz±dek. Bia³o-czerwone chor±giewki u³o¿y³y siê w co¶ na kszta³t pier¶cienia otaczaj±cego pozycje amery-kañskie. A potem ten pier¶cieñ rozmaza³ siê prze¬chodz±c w najpiêkniejszy na ¶wiecie fraktal! Na tyle, na ile Mo-raszczyk móg³ go odwzorowaæ na mapie, by³ to klasyczny fraktal drzewkowy. Od innych tego typu fraktali ró¿ni³ siê tylko tym, ¿e kszta³towa³ siê od brzegów do ¶rodka, czyli odwrotnie ni¿ one. A ¶rodkiem krystali¬zacji by³y tu ame-rykañskie kolumny pancerne! W komunikatach zaczêto mówiæ o „rosn±cej sile i precyzji polskich ataków". Na ekranach p³onê³y czo³gi nasze i ich. Samoloty jak szalone ¶ciga³y siê nad polami i dachami do¬mów. Moraszczyk desperacko wypatrywa³ tabliczek z nazwami miejscowo¶ci i terenowych punktów orientacyjnych. Polskie czo³gi wchodz±c w rejon walk przerywa³y ciszê ra¬diow±, co zwiêksza³o szum w eterze i tym samym przy¶pie¬sza³o rozrost pancernego fraktala. Pominiêcie etapu kon¬centracji wojsk spowodowa³o wyd³u¿enie czasu reakcji wykrycie-zniszczenie celu, w amery-kañskim systemie dowo¬dzenia. Satelita faszeruj±cy komputery sztabowe binarnym pornosem wyd³u¿a³ ten czas jeszcze bardziej. Tymczasem natarcie fraktalne rozwija³o siê lawinowo. Amerykañskie centrum dowodzenia, si³± rzeczy powoduj±ce najwiêkszy ha³as radiowy, zosta³o zaatakowane koncentrycznie ze wszystkich stron na raz. Lu¼-ne grupy polskich czo³gów, zdawa³oby siê niegodne uwagi, jakim¶ cudem, tu¿ przed no¬sem Amerykanów ³±czy³y siê w pancerne piê¶ci. To znaczy, cud to by³ dla nich. W kilku komentarzach u¿yto nawet s³o¬wa „magia". Potem u¿ywa-no go coraz czê¶ciej... W sztabie na Bornholmie nie wierzono w magiê. Dlatego ponad po³o¬wa bior±cych udzia³ w bitwie amerykañskich samolotów szuka³a rejonów koncentracji polskich si³ pancernych... Trzy godziny po rozpoczêciu kontrnatarcia w trójk±cie Wiêcbork - Wysoka - Nak³o n. Noteci± wrza³o jak w kotle czarownicy. Na mapie polski fraktal systematycznie po¿era³ amerykañskie pozycje. Piechota morska bi³a siê z w³a¶ciwym sobie profesjonalizmem, lecz nic nie mog³a na to poradziæ, ¿e ilekroæ jaki¶ oddzia³ zaczyna³ inten¬sywnie przez radio domagaæ siê wsparcia, to najczê¶ciej zamiast odsieczy nadje¿d¿a³y polskie czo³gi i to z naj¬mniej spo-dziewanego kierunku. Mimo to bronili siê twardo, a ich przewaga w powietrzu stawa³a siê coraz bardziej odczuwalna. Nasze Skor¬piony wykrusza³y siê zastraszaj±co szybko, a my po pro¬stu nie mieli¶my ich wiêcej. Swoje robi³a te¿ ró¿nica po¬ziomów techniki wojskowej. Walki przeci±gnê³y siê do zmroku i trwa³y w nocy. Kiedy ju¿ wydawa³o siê, ¿e mi¬mo wszystko rozwalimy sobie ³eb o mur, ten siê nagle zawali³. Oko³o drugiej w nocy amerykañskie centrum dowodzenia przesta³o jazgotaæ. Obszar bitwy zacz±³ przesuwaæ siê na pó³noc. Cofali siê! O ¶wicie wesz³y do walki niedobitki naszych wojsk spod Bia³ogardu. Byli zbyt s³abi by zamkn±æ pier¶cieñ okr±¿enia, ale Amerykanie ze swym zdezintegrowanym systemem dowodzenia i poszatkowan± ³±czno¶ci± nie byli w stanie siê przegrupowaæ. Ich rozbite oddzia³y, umykaj±ce z nadnoteckiego tygla, napotkawszy opór na drodze do morza, stawa³y i zaczyna³y domagaæ siê ewa¬kuacji drog± lotnicz±. I znowu zamiast helikopterów transportowych czêsto pojawia³y siê polskie czo³gi. Pod Cz³uchowem nasze T-85 i ich ¶mig³owce przyby³y jedno¬cze¶nie. Spowodo-wa³o to ca³y szereg gorsz±cych scen ro¬dem z ewakuacji Sajgonu przed czterdziestu laty. Mi³o by³o popatrzeæ, jak porzucaj±c ca³y sprzêt, wiej± uczepieni helikopterów niczym ki¶cie winogron. Tam, gdzie pomoc nie nadchodzi³a na czas, amerykañ¬scy ¿o³nierze zaczynali siê poddawaæ. Ich pierwsze pyta¬nie po z³o¿eniu broni brzmia³o: „Jak wy¶cie to zrobili?" Niektórzy w szoku powtarzali w kó³ko, ¿e to niemo¿li¬we, by amerykañska technika mog³a zawie¶æ. Dla tych trzeba by³o szybko zorganizowaæ pomoc psychoterapeutów. Oko³o dziesi±tej rano usta³y walki powietrzne, a za¬czê³o siê trzêsienie ziemi w Waszyngtonie. Przedpo³u¬dniowe serwisy informacyjne pokazywa³y bez przerwy p³on±ce Abramsy i kolumny amerykañskich jeñców. Re¬dakcje by³y zasypywane telefonami od widzów domaga¬j±cych siê, by przerwano emisjê tego filmu katastroficz¬nego i podano wreszcie wiadomo¶ci z Polski. W Kongresie obudzili siê republikanie, a jeden z nich przypo¬mnia³, ¿e Ko-¶ciuszko te¿ mia³ tytu³ Naczelnika Pañ¬stwa. Prezydent Nancy podobno z³apa³ ciê¿k± grypê. W Europie Rada Starców z Brukseli uchwali³a rezolu¬cjê wskazuj±c±, i¿ pobicie Amerykanów by³o czynem g³ê¬boko nies³usznym. Brytyjski minister spraw zagranicz¬nych oderwany przez dziennikarzy od porannej herbaty bredzi³ o polsko-amerykañskiej granicy pokoju na Note¬ci. Zaraz potem BBC zapowiedzia³a sensacyjn± relacjê z polskiego centrum dowodzenia, w którym zastosowano alternatywne metody kierowania wojskami... Na ekranie pojawi³ siê pokój sztabowy z roz³o¿on± na stole map± Pojezierza Krajeñskiego, nad któr± pochy-la¬³o siê kilku czubków z ró¿d¿kami, wahade³kami i bardzo m±drymi minami. W k±cie siedzia³ czarno ubrany facet z oczami wyba³uszonymi jak przy chronicznym zatwar¬dzeniu i raz za razem wbija³ d³ugie szpilki w woskowy model najnowszego typu Abramsa. Pod ¶cian± podska¬kiwa³ szaman w pow³óczystych szatach i rytmicznie uderza³ grze-chotk± o w³asn± g³owê. Wokó³ tego panopti¬kum kr±¿y³o kilku genera³ów. Gdy który¶ z „ekspertów" zaczyna³ im co¶ t³umaczyæ, przytakiwali, z powag±. - Co to jest, do diab³a? - nie wytrzyma³em. - Chyba nie s±dzi pan, ¿e naprawdê powiemy im, jak to zrobili¶my? - odpar³ Stebnowski. - Niech pan po-my¶li - u¶miechn±³ siê - ilu teraz specjalistów od New Age bêdzie musia³ zatrudniæ Pentagon? To lepsze od bom¬bardowania... - A niech was! - Oczywi¶cie liczymy na pañsk± ca³kowit± dyskrecjê - doda³ Jankowski. - Tego nie mo¿e pan opisaæ w „Ob-le¬¶nych Nowinkach . - Ma siê rozumieæ. Czy mogê ju¿ i¶æ do domu? - To jeszcze nie koniec - rzek³ Stebnowski.. Rzeczywi¶cie, to nie by³ to koniec. O godzi¬nie szesnastej piêæ Polska wypowiedzia³a wojnê Danii za wspó³-udzia³ w agresji. Kwadrans pó¼niej trzy nasze my¶liwce bombarduj±ce typu Halny zaatakowa³y Ko¬penhagê. Dwa dokona³y precyzyjnego bombardowania centrali sterowania ¶wiat³ami ulicznymi. Trzeci zdemo¬lowa³ browar Tuborg. Obfita piana wyp³ywaj±ca przez okna dymi±cego browaru, s±dz±c z komentarzy, zrobi³a na tubylcach wra¿enie nie mniejsze ni¿ grzyb atomowy. Supernowoczesna centrala sterowania ¶wiat³ami ulicz¬nymi, oparta na procesorach logiki rozmytej, trafiona czterema rakietami, dozna³a kompletnej schizofrenii. Ruch uliczny w Kopenhadze oraz na ca³ej Zelandii zo¬sta³ sparali¿owany. Punktualnym i sumiennym Duñczy¬kom ¶wiat zawali³ siê na g³owy. Polskie samoloty, by unikn±æ starcia z amerykañski¬mi, podczas dolotu i drogi powrotnej kry³y siê w nie¬mieckiej przestrzeni powietrznej nad Uznamem i Rugi±. Niemcy zareagowali na ten incydent not± dyplomatycz¬n± utrzyman± w tonie ³agodnej perswazji. - Jo, jo, ¿eby mi to by³ przedostatni raz... - Stebnowski bardzo udatnie na¶ladowa³ piwny baryton kanclerza Halentza. Duñska obrona przeciwlotnicza zosta³a zaskoczona, gdy¿ o godzinie szesnastej obs³uga radarów skoñczy³a pracê i posz³a do domów. Amerykañski satelita, jakby siê kto pyta³, nadal emitowa³ trzydziestosekundowego pomosa wpêdzaj±c zamorskich speców od elektroniki w my¶li samobójcze. Trzeba uczciwie przyznaæ, ¿e przeliczyli¶my siê, je¶li idzie o duñsk± królow±. Zacna staruszka osobi¶cie objꬳa dowództwo nad armi± i w ci±gu kilku godzin z miasta wariatów, jakim sta³a siê Kopenhaga, zrobi³a znowu stolicê pañstwa. Zmobilizowa³a to, co by³o pod rêk± i zwróci³a siê o pomoc do sojuszników z NATO. Niestety, tak siê z³o¿y³o, ¿e tym, czym akurat mog³a dysponowaæ królowa Ma³gorzata, by³y dwie bli¼niacze Homoseksualne Bry-gady Powietrzno-Desantowe, lesbijska i gejow-ska. Ta druga sze¶æ godzin po og³oszeniu alarmu mia³a ju¿ sze¶æ-dziesiêcioprocentowy ubytek etanów etatowych w wyniku dezercji. Brygada lesbijska stawi³a siê w kom¬plecie, ale zgodzi³a siê wyruszyæ do walki tylko pod warunkiem, ¿e zostanie wyposa¿ona, w bomby atomowe i pierwszym celem bêdzie Warszawa. Tymczasem Niem¬cy milczeli, a Francuzi zareagowali na sytuacjê masowymi demonstra-cjami pod has³em „Nie chcemy umieraæ za Kopenhagê". Rosyjska mafia spe³ni³a swe gro¼by i sprzeda³a pluton do Pakistanu, w wyniku czego Ame¬rykanie natychmiast przestali zajmowaæ siê problemem demokracji w Polsce. Gdy wysz³o na jaw, w czyim fak¬tycznie interesie amerykañscy ch³opcy, brali w skórê nad Noteci±, Kongres pod presj± opinii publicznej zabroni³ Nancy emu jakichkolwiek dzia³añ zbrojnych w Europie. Wylani z k±piel± Duñczycy zosta-li na lodzie i zaczêli siê intensywnie zastanawiaæ, kto w³a¶ciwie i po co zapisa³ ich do NATO? W koñcu zgodzili siê na niemieck± media¬cjê w celu za³agodzenia konfliktu z Polsk±. - Nie¼le narozrabiali¶my - mrukn±³em do Stebnowskiego. - Amerykanie dostali po ³apach, NATO okaza³o siê warte funta k³aków, a jedynym pañstwem maj±cym co¶ do powiedzenia w Europie sta³y siê Niemcy. Czy o to nam chodzi³o? - Nie warto p³akaæ nad rozlanym mlekiem - odpowie¬dzia³ genera³. - Trzeba bêdzie przywykn±æ. Chyba nie s±dzi pan, panie Tomaszewski, ¿e to, co by³o do tej pory, bêdzie trwaæ wiecznie? Historia nigdy siê nie koñczy. Konrad T. Lewandowski Warszawa, styczeñ 1995 r.
Wrzosek dawa³ link do tego chyba ze dwa lata temu
Wrzosek dawa³ link do tego chyba ze dwa lata temu
...i to ze dwa, albo i trzy razy.
Ogólne opowiadania Lewandowskiego dotycz±ce perypetii redaktora Tomaszewskiego =mistrz.
Temat jednak raczej ma³o rozwojowy. Damy mu parê dni szansy, a je¶li nic z niego ciekawego nie wykwitnie, to k³óda i do do³ka.
Zdrówka ¿yczê
to opowiadanie czytalem w "nowej fantastyce" chyba 10 lat temu. Ale moge sie mylic o rok albo 2 mam chyba jeszcze ten numer u rodzicow nach Breslau.
Ogólne opowiadania Lewandowskiego dotycz±ce perypetii redaktora Tomaszewskiego =mistrz. Przewidzia³ w "Pacykarzu", ¿e nakrêc± Misia 2 , co siê wówczas wydawa³o ¶mieszne...
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plszamanka888.keep.pl |
|
|
|
|